piątek, 25 grudnia 2015

Biegiem po Berlinie - część druga
META



Ostatnio naszą wycieczkę po Berlinie potocznie nazywaną biegiem skończyliśmy pod Uniwersytetem Humboldtów. To ten budynek powyżej.

A teraz wszyscy spoglądamy w dół, pod nogi. Gapiąc się w niebo lub na fasadę uniwersytetu, możecie przeoczyć Pomnik Spalonych Książek. Upamiętnia on wydarzenie z 10 maja 1933 roku, kiedy to przed Uniwersytetem Humboldtów naziści spalili publicznie kilkadziesiąt tysięcy książek, uznawszy je za niezgodne z hitlerowską ideologią. Trafił tu m.in. dorobek Hemingwaya, Remarque'a, Freuda, Zweiga i Manna. Oryginalny, podziemny pomnik to po prostu... puste półki. Tyle zostało po spalonych tomach.






A teraz biegiem! Wycieczka dawno już ruszyła dalej.






Pośpiech pośpiechem, ale przy książkach nie można nie przystanąć, nawet jeśli znajomość niemieckiego sprowadza się do kilku podstawowych słów, na dodatek pozbawionych der-die-das-ów: danke, guten morgen, auf wiedersehen, hilfe, wurst i glück-wein.





To jest ten moment, w którym ostatecznie się poddaję. Nie dotrzymam kroku grupie i właściwie przestaje mi na tym zależeć. Zakochuję się w pracach tego pana i gapię, gapię, gapię, żałując, że nie mam ani odpowiedniej liczby euro, ani odpowiedniej powierzchni ściany.




Hawajski kwiat przewodniczki znika z pola widzenia. Po lewej mam Nowy Odwach - pomnik ku czci ofiar wojny i tyranii.




Grupę dogoniłam przed założonym w 1987 roku Niemieckim Muzeum Historycznym. Nie uwierzycie, ale to tu mieliśmy przerwę na... obiecaną bezpłatną toaletę. W miejscu, w którym w 2007 roku podpisano Deklarację berlińską, pierwszą wspólną deklarację rozszerzonej Unii Europejskiej, ponad osiem lat później, grupa turystów z Polski symbolicznie olała historię zachodnich sąsiadów.

Czy tylko mnie dziwi sprowadzenie muzeum do roli szaletu miejskiego?


Fasada toale... yyy... muzeum.


Ale żeby nie było, że Polka potraktowała przybytek wyłącznie jako toaletę, pstryknęła kilka pamiątkowych zdjęć w holu i obiecała sobie zwiedzić muzeum przy kolejnej okazji.





Kolejka do damskiej toalety wyglądała mniej więcej tak. Błaganie w oczach, "proszące" łapki, ale każdy gapi w inną stronę, bojąc się napotka wzrok kogoś, komu siku chce się bardziej.




Pomijając jarmarki oraz prace rozłożone przed Uniwersytetem Humboldtów właściwie nic mnie na razie nie zachwyciło. Dopiero rzut oka na katedrę przypomniał mi o tym, że jednak chcę tu wrócić w duecie z mężem.




Katedra w Berlinie (tradycyjnie: wybudowana, zniszczona, odbudowana) będzie pierwszym odwiedzonym przeze mnie miejscem, gdy tylko znów postawię stopę w stolicy Niemiec. Podziwianie panoramy miasta z tarasu widokowego, także wpisane jest w mój prywatny program. Na razie musiałam zadowolić się podziwianiem fasady.




Widok na katedrę był całkiem niezły, a gdy oko uciekało na lewo, zahaczało o wystające zza Starego Muzeum (Altes Museum) żurawie.




Gdy zaś uciekało w prawo, zahaczało o plac budowy. To właśnie tu trwają prace nad odbudowaniem zamku niemieckiej dynastii Hohenzollernów, który ponad sześćdziesiąt lat temu wysadzono z rozkazu władz NRD. Pamiętajmy: zbudować, zburzyć, odbudować.




Nie ma jednak czasu na refleksje nad zniszczonym Berlinem, w którym nie to stare co starym się wydaje. Mijamy katedrę i mkniemy na Alexanderplatz.





Pod masztem Wieży Telewizyjnej (Berliner Fernsehturm) dostajemy ostatnie wskazówki. Tu możemy zjeść, tam są jarmarki, jeśli wybieramy się na rejs Sprewą (tak!) spotykamy się pod katedrą z pięć kwadransów. Wieża mierzy 368 metrów, punkt widokowy znajduje się o wiele niżej, bo na wysokości 203,8 metra. Nad nim znajduje się restauracja. Oczywiście na podziwianie widoków nie mamy czasu (wrócimy!), więc mkniemy coś zjeść na niżej położonym terenie, na jednym z jarmarków.




Brak czasu brakiem czasu, ale kilka zdjęć jeszcze powstaje.








Zgłoszenie się na rejs po Sprewie wydaje mi się dobrym pomysłem. Ciepło, grzaniec, nogi nie bolą, audioprzewodnik nadaje po polsku, a cena jest niższa dla grup zorganizowanych. Po czasie żałuję jednak straconej godziny. Przewodnika często nie słychać, bo towarzystwo na dolnym pokładzie jest bardzo głośne, a że pokład jest dolny, to i zdjęcia przez szybę kiepsko się robi, i widoczność taka sobie. Czasem na coś, a czasem na nic. Wniosek: taki rejs jest dobry dla zmęczonych, zmarzniętych, chcących raczej odpocząć i napić się grzańca niż zwiedzać. Dla nas lepsza byłaby opcja cieplejszą porą na górnym pokładzie. Wiatr we włosach, widoki ciekawe, możliwość pstrykania zdjęć - nieograniczona.






Po rejsie wracamy na jarmarki i jest pięknie! Tłoczno, ale kolorowo, a świąteczne, rozświetlone gadżety wprowadzają przyjemny nastrój. Zdjęcia z jarmarków możecie zobaczyć TUTAJ.

Nim dotrzemy do punktu zbiórki, robimy mały spacer po okolicy.






W ten sposób znajduję kolejne miejsce, dla którego muszę wrócić do Berlina...




...i poznaję chłopaków nominowanych do Złotego Globa.




Z Berlina wróciłam nieco rozczarowana. Niekoniecznie miastem, choć przyznaję, że za serce mnie nie chwyciło, co formą wycieczki. Jak zwiedzać, to na własną rękę. Wszystkie błędy są wtedy moje, złościć się mogę jedynie na siebie, mój czas należy do mnie, moje trasy też. Moje, moje, moje - wiem, egoistka ze mnie. Nie wiem jak mój mąż to wytrzymuje, ale chyba oboje najlepiej czujemy się we własnym towarzystwie. Wtedy moje może być ewentualnie nasze, a wspomnienia są bezcenne. I moje, i nasze.




22 komentarze:

  1. Kolejka do damskiej toalety! Padłam :D Super zdjęcia!

    http://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Zwiedzałam bez "proszę wycieczki", bez pośpiechu, a mimo to nie uniknęłam paru sporych rozczarowań - to tak na pociechę. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie, trochę zazdroszczę, a trochę nie. ;)
      Rozumiem, że w Berlinie się nie zakochałaś?

      Usuń
    2. Trafione w punkt. Niby wszystko jak trzeba, ale nie zakochałam się właśnie. ;)

      Usuń
    3. Hmm... Ja planuję drugie podejście. Na wielką miłość nie liczę, ale mam nadzieję, na choćby kilka sympatycznych wspomnień.

      Usuń
  3. Piękna podróż po tym mieście.

    OdpowiedzUsuń
  4. Po Berlinie spacerowałam solo przy pięknej wrześniowej pogodzie. Na mnie miasto zrobiło olbrzymie wrażenie. Jedynym rozczarowaniem była wieża telewizyjna, do której powróciła po wielu latach. Wieże można śmiało omijać, bo piękniejsze choćby widoki są z dachu katedry berlińskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę i jednego, i drugiego. :)
      Mam niedaleko, więc tak jak już pisałam na FB, na pewno tam wrócę. Tym razem zaplanuję wyjazd tak, żeby trafić na lepszą pogodę. Może się uda. :)
      Widziałam Twoje fotki z Berlina i przyznaję, że bardzo Ci ich zazdroszczę.

      Usuń
  5. Przypomniała mi sie moja wycieczka do Berlina sprzed kilku ładnych lat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była udana wycieczka? Czy też na wariackich papierach, tak jak moja?

      Usuń
  6. Chętnie bym też się tam przespacerowała. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. Ale tym razem na własnych zasadach. ;)

      Usuń
  7. Mniej więcej to samo widziałyśmy. Szkoda, że wszystko biegiem. Też z chęcią pooglądałabym niektóre miejsca dokładniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak Wy, ale ja zamierzam tam wrócić na spokojne. :)

      Usuń
  8. Większość miejsc mi znajomych, ale też chcę tam wrócić na spokojnie. W sumie i mnie jakoś Berlin mnie nie chwycił za serce, dużo bardzo spodobał mi się Poczdam leżący nieopodal :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie ma co, zobaczyłaś wiele atrakcji turystycznych ale ja również polecam Ci zwiedzanie na własną rękę. I wtedy nawet nie z przewodnikiem a samemu, szukając tego, o czym tam się raczej nie pisze. Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć nazwy imprezy ale mz byliśmy tam raz w trakcie muzycznego tygodnia. W różnych zakątkach miasta można było posłuchać muzyki na żywo i zobaczyć miejsca do których normalnie by się na zapuściło. Byliśmy w jakimś większym lokalu, gdzie na środku postawiono bokserski ring w którym muzycznie pojedynkowali się pianiści, byliśmy w jakiejś knajpce na końcu świata ze świetną muzyką i całą masą egzotycznie wyglądających mężczyzn, sprzedających "każdy towar jakiego dusza może zapragnąć". Tam swoją drogą po raz pierwszy napiłam się club mate i ten napój towarzyszy mi do dziś :-) byliśmy w jakimś centrum kulturalnym w którym alternatywni artyści prezentowali swoje prace z odpadków. By odetchnąć, w szczególności na wodzie, polecam część miasta zwaną Köpenick. Gdybym miała zamieszkac w Berlinie, pewnie właśnie tam bym czegoś szukała :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brzmi to super! Bardzo bym chciała trafić na coś takiego. Zwłaszcza ten pojedynek pianistów mnie zaciekawił. Do Berlina mam stosunkowo blisko, więc myślę, że jeszcze się tam wybierzemy.

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.