Marek Krajewski Władca liczb Wyd. Znak 2014 318 stron |
Być może wielu uczniów ze mną się nie zgodzi, ale matematykę trudno uznać za narzędzie zbrodni. Okazuje się jednak, że liczby i dotyczące ich teorie, w umyśle szaleńca mogą tworzyć niebezpieczne światy wymykające się poza pojmowanie przeciętnego człowieka. Niech się strzeże ten, kto w tych liczbowych wariacjach stanie się zbędnym ogniwem.
Mamy rok 1956, do siedemdziesięcioletniego Edwarda Popielskiego, niegdyś lwowskiego komisarza policji, obecnie pracownika wrocławskiej kancelarii prawniczej, przybywa klient z nietypowym zleceniem. Trudno przypuszczać, by doświadczonego policjanta, świadka tak wielu bestialstw i niewytłumaczalnych zbrodni, coś jeszcze było w stanie zszokować. W moim mniemaniu - niewiele rzeczy mogło mnie zdziwić czy przejąć lękiem[1] - pisze w swym pamiętniku. Co dziwniejsze to nie okrucieństwa historii czy osobiste dramaty kazały mu zweryfikować ów pogląd. Wszystko przez matematykę[2] - zwierza się, zaczynając opowieść, w której szaleństwo godzi w bezbronnych, a zagadka do rozwiązania staje się równaniem o wielu niewiadomych.
Zadanie jest pozornie proste i nieźle płatne. Hrabia Władysław Zaranek-Plater ma brata, brat samobójcze plany i spadek do rozdysponowania, w razie gdyby owe plany zrealizował. Hrabia chętnie przygarnąłby złoto i dolary, problem w tym, że Eugeniusz wolałby je zapisać londyńskiemu Towarzystwu Badań nad Geometrią Historii. Misja Popielskiego miałaby polegać na przekonaniu depozytariusza spadku o niepoczytalności brata hrabiego, co w efekcie uczyniłoby Władysława obrzydliwie bogatym.
Teoretycznie zadanie do trudnych nie należy, tym bardziej, że istnieją przesłanki świadczące o tym, że braciszek naprawdę może mieć nierówno pod sufitem.
We Wrocławiu wyłowiono kolejne zwłoki samobójcy. Trzy osoby nafaszerowały się arszenikiem, po czym, dla podwojenia szans na śmierć, rzuciły się do rzeki. Żadna z nich nie miała powodu, by tak drastycznie kończyć swoje życie. Czyżby we Wrocławiu grasował seryjny morderca? Tę teorię obala brat hrabiego Władysława przedstawiając obliczenia, z których wynika, że samobójstwa dokonano po to, aby z samych siebie złożyć ofiarę[3] Belmisparowi, bóstwu geometrii, władcy liczb. Eugeniusz twierdzi, że przewidział te trzy śmierci. W tym kontekście udowodnienie jego obłąkania nie powinno nastręczać trudności.
Niezwykły pomysł matematyka ociera się o cienką granicę między fikcją i rzeczywistością. Nawet racjonalnie myślący Popielski w toku śledztwa będzie miał wiele wątpliwości, czy aby na pewno teorię ukuł szaleniec, czy może jest w niej ziarno prawdy. Trzeba przyznać, że wersja Eugeniusza brzmi bardzo przekonująco, a obalenie jej, udowodnienie niepoczytalności twórcy, okazuje się tym trudniejsze, im mocniej się w zapiski matematyka zagłębiać.
Wyzwaniem okaże się także przekonanie bliskich tragicznie zmarłej trójki, by poświadczyli ich samobójcze skłonności. Choć na każdego Popielski bez trudu znajduje sposób, to wątpliwa moralność tego czynu, nie daje mu spokoju, a i sam nie jest pewien, czy szyte grubymi nićmi kłamstwa nie są przede wszystkim zabezpieczeniem dla mordercy, który spokojnie może kontynuować swoje dzieło.
Akcja kryminału Władca liczb rozgrywa się we Wrocławiu lat pięćdziesiątych, ale finał tej historii przypadnie na 2013 rok i to żyjący w tym czasie Wacław Remus, krewny Popielskiego, będzie musiał zmierzyć się z szokującą prawdą. By ją poznać, przewertuje pamiętniki komisarza. By wydobyć z niej jeszcze więcej, sięgnie po środki drastyczne jakich profesorowie filozofii niezwykli stosować. Nie wiem kogo finał mocniej wstrząśnie - czytelnika czy Remusa. Wiem, że ma moc sierpowych Lennoxa Lewisa.
We Wrocławiu wyłowiono kolejne zwłoki samobójcy. Trzy osoby nafaszerowały się arszenikiem, po czym, dla podwojenia szans na śmierć, rzuciły się do rzeki. Żadna z nich nie miała powodu, by tak drastycznie kończyć swoje życie. Czyżby we Wrocławiu grasował seryjny morderca? Tę teorię obala brat hrabiego Władysława przedstawiając obliczenia, z których wynika, że samobójstwa dokonano po to, aby z samych siebie złożyć ofiarę[3] Belmisparowi, bóstwu geometrii, władcy liczb. Eugeniusz twierdzi, że przewidział te trzy śmierci. W tym kontekście udowodnienie jego obłąkania nie powinno nastręczać trudności.
Niezwykły pomysł matematyka ociera się o cienką granicę między fikcją i rzeczywistością. Nawet racjonalnie myślący Popielski w toku śledztwa będzie miał wiele wątpliwości, czy aby na pewno teorię ukuł szaleniec, czy może jest w niej ziarno prawdy. Trzeba przyznać, że wersja Eugeniusza brzmi bardzo przekonująco, a obalenie jej, udowodnienie niepoczytalności twórcy, okazuje się tym trudniejsze, im mocniej się w zapiski matematyka zagłębiać.
Marek Krajewski [źródło] |
Wyzwaniem okaże się także przekonanie bliskich tragicznie zmarłej trójki, by poświadczyli ich samobójcze skłonności. Choć na każdego Popielski bez trudu znajduje sposób, to wątpliwa moralność tego czynu, nie daje mu spokoju, a i sam nie jest pewien, czy szyte grubymi nićmi kłamstwa nie są przede wszystkim zabezpieczeniem dla mordercy, który spokojnie może kontynuować swoje dzieło.
Akcja kryminału Władca liczb rozgrywa się we Wrocławiu lat pięćdziesiątych, ale finał tej historii przypadnie na 2013 rok i to żyjący w tym czasie Wacław Remus, krewny Popielskiego, będzie musiał zmierzyć się z szokującą prawdą. By ją poznać, przewertuje pamiętniki komisarza. By wydobyć z niej jeszcze więcej, sięgnie po środki drastyczne jakich profesorowie filozofii niezwykli stosować. Nie wiem kogo finał mocniej wstrząśnie - czytelnika czy Remusa. Wiem, że ma moc sierpowych Lennoxa Lewisa.
We Władcy liczb matematyka i numerologia tworzą podwaliny niesamowitej historii. Oto doskonały przykład jak szaleństwo podparte logiką i przykładami potwierdzającymi najbardziej wydumane teorie, potrafi zasiać wątpliwości w nawet najbardziej racjonalnych umysłach. Marek Krajewski tworzy niepokojący obraz, zestawia podwórkową brutalność i bezwzględność, w której okrutnym narzędziem zemsty może okazać się zwykła łyżeczka, z inteligentną, wyrafinowaną zbrodnią, wymykającą się klasyfikacjom i siejącą jeszcze większy strach, niż uliczny bandytyzm, czy narkotyczny biznes. Jego Wrocław to zderzenie profesorskiej erudycji, filozoficznej myśli, matematycznej obsesji i zwykłej brutalności, chamstwa, podłych lokali, zatęchłych melin.
Marek Krajewski pozwala czytelnikowi nieco szybciej poznać pewne fakty, niż swemu głównemu bohaterowi. Popielski dociera do nich stopniowo, ale to dzięki jego pomocy, obrazy, które podsunął nam autor, wskakują na swoje miejsce tworząc historię, w której władca liczb uśmiecha się złowieszczo. On wie, że niełatwo przewidzieć jego ruch. Ma świadomość, że jest bardziej nieuchwytny, niż mogłoby się wydawać.
Od lat w czołówce twórców kryminałów, laureat Paszportu Polityki i Nagrody Wielkiego Kalibru, znów tworzy intrygującą fabułę, do bólu realistyczne sceny, dekoracje, które stają przed oczami jak żywe. Mogłoby się zdawać, że Władca liczb jest dużo mniej brutalnym i drastycznym kryminałem, niż poprzedzający go tom W otchłani mroku. To tylko złudzenie, bo choć zmienia się skala zjawiska, a przede wszystkim historyczne tło, okazuje się, że nie potrzeba szajki zwyrodnialców, by napięcie rosło, a stres wgryzał się w paznokcie i palce. Wystarczy jeden człowiek. Typ niepoczytalny, owładnięty manią, inteligentny, nieprzewidywalny, o nieustalonej tożsamości, by po plecach przebiegały ciarki, a z każdą stroną rumieniec na policzkach stawał się coraz bardziej widoczny.
Małpka Kioto miota się po klatce rażona prądem. Wpatrują się w nią zimne, okrutne oczy. Zwierzątko jest zdezorientowane, nie wie czego się od niego oczekuje. Skacze bezładnie, co przekłada się na jeszcze większy ból. Belmispar jest cierpliwy. Z zegarmistrzowską precyzją buduje mechanizm, który ciężko powstrzymać. Kto wie, czy komuś się to uda...
***
Książkę polecam
miłośnikom kryminałów
wielbicielom matematyki i tym, co za nią nie przepadają
fanom Popielskiego
mieszkańcom Wrocławia
***
[1] Marek Krajewski, Władca liczb, Wyd. Znak, 2014, s. 18.
[2] Tamże.
Noo jak akcja we Wrocławiu to tym bardziej muszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńJa nawet nie poznałam pierwszego :(
OdpowiedzUsuńNie znam tego twórcy, ale połączenie kryminału z matematyką wydaje się być naprawdę dobre!
OdpowiedzUsuńWarto poznać!
UsuńPróbowałam, ale nie bardzo mnie porwała. Mam zamiar jeszcze raz spróbować.
OdpowiedzUsuńKsiążki Krajewskiego zawsze poleca mi moja mama.
OdpowiedzUsuńCzas jej posłuchać. ;)
UsuńDla mnie pióro Pana Marka jest zbyt ostre, ale mój mąż uwielbia jego twórczość
OdpowiedzUsuńTo fakt - atmosfera jest gęsta i do lekkich jego książki nie należą.
UsuńPrzeczytałam na razie dwie książki Krajewskiego i jestem pod wrażeniem :) Na "Władcę liczb" też z pewnością przyjdzie czas :)
OdpowiedzUsuńPrzede mną też jeszcze sporo jego książek.
UsuńJeszcze nie miałam okazji obcować z twórczością tego autora, ale bardzo bym chciała i mam nadzieję, że kiedyś mi się uda zrealizować ten cel.
OdpowiedzUsuńFanką matematyki nie jestem, ale kryminałów owszem :) z chęcią bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńPołączenie kryminału z matematyką mnie zaintrygowalo
OdpowiedzUsuńCzytałam jedynie "Śmierć w Breslau" tego autora. I mimo że cienka, to jakoś opornie mi szła. Chociaż mi się podobała. Muszę się przekonać jak to jest z innymi jego powieściami ;)
OdpowiedzUsuńCzytałem "Liczby Charona" Krajewskiego, także z matematyką w tle. Więc i po tą książkę może sięgnę.
OdpowiedzUsuńOd dawna już chce sięgnąć po książki Krajewskiego. Słyszałam o nim wiele dobrego :-)
OdpowiedzUsuńO właśnie, przypomniałaś mi o Krajewskim i jego kryminałach.
OdpowiedzUsuńMiałam okazje zapoznać sie juz z ksiazką Krajewskiego i była to naprawde smaczna przygoda, jeżeli mogę to tak określic. Chciałabym jeszcze raz zanurzyć sie w tym wspaniałym sposobie pisania, jaki reprezentuje autor. Mozesz być pewna, ze z pewnościa przeczytam jego kolejną ksiazkę, może nie koniecznie "Władce Liczb", ale przypomniałaś mi o tym autorze :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, bo jego kryminały są naprawdę dobre.
UsuńChyba książka nie dla mnie, bo jestem straszna noga z matmy :P A tak bardziej na serio, to chyba jednak zacznę od pierwszego tomu.
OdpowiedzUsuńOd pierwszego zawsze najlepiej. :)
UsuńSzkoda, że nie znam poprzedniczki, bo ta część wydaje się być świetna. Narobiłaś mi na nią ochoty, choć matematyki nie lubię :D Niemniej jednak w tej książce jest coś, co uwielbiam w powieściach - tajemnica z przeszłości, która przypada na teraźniejsze czasy.
OdpowiedzUsuńE tam, ja też czytam nie po kolei. ;)
UsuńNie mieszkam we Wrocławiu, nie czytałam jeszcze Popielskiego, do kryminałów podchodzę raczej z ciekawością, niż uwielbieniem, matematyki nie kocham i nie nienawidzę - ale i tak sięgnę po tę książkę! Ależ jestem ciekawa...!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. :)
UsuńKrajewskiego czytałam jedną powieść i miło spędziłam czas. Tej serii jeszcze nie poznałam...
OdpowiedzUsuńTo już 6 tom? Czytałam tylko jedną książkę Krajewskiego i jakoś mnie nie porwała, a że lekturę kryminałów staram się ograniczać, to Władcę liczb chyba sobie podaruję
OdpowiedzUsuńA czemu ograniczasz kryminały?
UsuńJuż sama matematyka dla mnie brzmi groźnie:). Ale tak ciekawie przedstawiłaś temat, że chyba muszę przeczytać.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę. :)
UsuńMatematycznego demona znałam tylko jednego i była nim stereometria...
OdpowiedzUsuńAle przechodząc do książki, to z chęcią poznałabym w końcu prozę Krajewskiego.
Nazwa faktycznie demonowata. :P
UsuńKrajewski? Jak najbardziej tak.
OdpowiedzUsuńKsiążki pana Krajewskiego kuszą mnie już od dłuższego czasu, ale nadal nie mam czasu (i sposobu), by się z nimi zaprzyjaźnić.
OdpowiedzUsuńNa pewno są w bibliotekach. :)
Usuń