Agnieszka Chodkowska-Gyurics Tomasz Bochiński Pan Whicher w Warszawie 2012 Instytut Wydawniczy Erica 496 stron |
Mamy wiek XIX. Ostatnie miesiące 1862 roku to okres względnego spokoju. Stan wojenny zostaje odwołany, choć nikt nie ma złudzeń - cisza jest tylko pozorna. Spiskowcy knują więc po kątach, Rosjanie są czujni, a tymczasem w tym słowiańskim światku zjawia się duet oficerów policji angielskiej. Walker i Whicher mają pomóc w tworzeniu Wydziału Kryminalnego, podzielić się swoją wiedzą i umiejętnościami. Gdy inspektorzy docierają na miejsce, okazuje się, że tylko Walker zajmie się tym, po co oficjalnie przyjechali obaj. Whicher dostanie inne zadanie, niełatwe i odpowiedzialne.
Zniknęła żona grafa Dołgorukiego. Jeśli tak jak ja, nie doceniacie wagi problemu, to spieszę z wyjaśnieniem, że graf jest nie byle kim, bo bratankiem księcia Wasilija Andriejewicza Dołgorukiego, szefa III Oddziału Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości i Korpusu Żandarmów[1]. Brzmi to równie przydługo co poważnie. Zwłaszcza jeśli prawdą jest pogłoska, że ród ten pochodzi w prostej linii od samego Jurija Dołgorukiego[2], który - o ile to ten sam Jurek, o którym myślę - uważany jest za założyciela Moskwy. Krótko mówiąc, ślad po wysoko postawionej arystokratce, krewnej cara, zaginął. Whicher, zwany księciem detektywów, wraz z carskim inspektorem Mikołajem Czernyszewskim zabierają się do pracy.
Śledztwo jest jak wędrówka po chwiejnym moście zbudowanym z niegodnych zaufania dowodów: zeznania świadków są subiektywne i skażone ułomnością ludzkiej pamięci, ślady materialne można interpretować na setki sposobów, logiczne wywody nie są warte funta kłaków, gdy u ich podstaw leżą fałszywe przesłanki[3] - oto filozofia pana Whichera, który bardzo szybko będzie się musiał odnaleźć w warszawskich, mrocznych zaułkach, niebezpiecznych kątach, gdzie oprócz zwykłych włóczęgów, grasuje także seryjny morderca. Zniknięcie arystokratki nie jest jedynym problemem stolicy. Co jakiś czas, to tu, to tam, ktoś odnajduje zmasakrowane zwłoki. Czy to możliwe, że sprawa ta (prowadzona przez Czernyszewskiego), może się łączyć ze sprawą żony Dołgorukiego? Wszystko wskazuje na to, że jednak nie, ale ktoś to musi sprawdzić. Z uwagi na drugi wątek, będziemy nie tylko przepytywać ludzi z wyższych sfer, prowadzić śledztwo "na salonach", ale także ruszymy tam, gdzie lepiej nie zapuszczać się po zmroku, a niebezpieczeństwo ma wiele twarzy, czasami okrutnych i bezwzględnych.
Pan Wicher w Warszawie nie jest książką, która wciągnęła mnie od pierwszych stron. Może dlatego, że ledwie skończyłam jedną z powieści Marka Krajewskiego, który nie tylko stworzył ciekawą historię, ale zaczarował mnie językiem i o ile jego Wrocław zahipnotyzował mnie momentalnie, o tyle Warszawa Chodkowskiej-Gyurics i Bochińskiego - już niekoniecznie. Na dodatek, drażnił mnie główny bohater powieści. Whicher ze swoim krytycznym podejściem do ludzi, nie wzbudził mojej sympatii. Ach, te jego seksistowskie komentarze! Te złośliwości! Trudno mi było polubić kogoś, kto ma o sobie tak wielkie mniemanie, że krępuje go perspektywa pokazania się publicznie z człowiekiem, który według inspektora ma kiepskie wyczucie stylu. Żeby tu jeszcze chodziło o wielką galę, ale nie - Whicher kłamstwem wykręcił się od wyjścia "na jednego", bo nie podobał mu się seledynowy fular towarzysza. I pewnie bym do reszty znienawidziła zarozumialca, gdyby nie rozbroił mnie komentarzem: taki kolor mogła mieć co najwyżej sałata w snach szalonego królika po trzydniowej wizycie w palarni opium[4]. A niech mu będzie, wielcy detektywi widocznie muszą mieć swoje dziwactwa, wystarczy spojrzeć na Holmesa czy Poirota. Z czasem polubiłam inspektora ze wszystkimi jego wadami i zaletami.
Osadzenie akcji w XIX wieku gwarantuje dodatkowe atrakcje, jak choćby możliwość obserwowania ówcześnie stosowanych metod śledczych. Ot, choćby banalne w dzisiejszych czasach ustalenie czy krew z potencjalnego miejsca zbrodni, to krew ludzka, jak twierdzą detektywi, czy może jednak zwierzęca, jak próbuje wszystkim wmówić właścicielka zbryzganego płynem ustrojowym pomieszczenia (kucharka pewnie zarżnęła tego dnia kurę albo rybę). W 1862 roku krew męska pachnie męskim potem, kobieca - kobiecym, żabia wydziela aromat trzciny bagiennej, wołowa - obory, świńska - chlewu, i tak dalej, i tak dalej[5]. Zanim jednak przeprowadzicie eksperymenty w domu, pamiętajcie - posokę należy uprzednio potraktować kwasem siarkowym i zagotować.
Pan Whicher w Warszawie z pewnością zainteresuje miłośników kryminałów historycznych. Duet Chodkowska-Gyurics i Bochiński, stworzył intrygująca powieść o ciekawym wątku śledczym oraz interesującym tle akcji. Na pierwszym planie mamy więc śledztwo, na drugim polityczne rozgrywki. Wprowadzenie obok narratora wszechwiedzącego, pamiętników Whichera, pozwala wczuć się w sytuację inspektora, który niejednokrotnie stanie w niełatwej sytuacji, poznać przebieg niektórych wydarzeń z pierwszej ręki. Dużym plusem jest umieszczenie w książce rycin, które pozwalają przyjrzeć się czy to opisywanym miejscom, czy przedmiotom oraz uzmysłowienie czytelnikom w Posłowiu, co jest w tej historii prawdą, a co fikcją.
Krótko mówiąc: nominacja do Nagrody Wielkiego Kalibru jest jak najbardziej zasłużona.
***
Książkę polecam
miłośnikom kryminałów rozgrywających się w XIX wieku
wielbicielom połączenia fikcji z faktami historycznymi
mieszkańcom stolicy
zainteresowanych metodami śledczymi z XIX wieku
***
[1] Agnieszka Chodkowska-Gyurics i Tomasz Bochiński, Pan Whicher w Warszawie, Instytut Wydawniczy Erica, 2012, s. 23.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 18.
[4] Tamże, s. 176.
[5] Tamże, s. 261-262.
***
Warto zajrzeć:
Chcesz, żebym zawału dostała. Po tym, jak przeczytałam, że książka na początku Cię nie wciągnęła, a Whicher wkurzał, pomyślałam - no ładnie. Whichera polubiłam od pierwszego przeczytania, ach te cudowne złośliwości! Nadał powieści świetnego humoru :) Też zapamiętałam cytat o szalonym króliku, kojarzył mi się z "Las Vegas Parano". Poza tym - znakomicie wykreowane realia, zderzenie różnych spraw, te totalnie niewiarygodne dzisiaj metody śledcze - uwielbiam ten debiut. Obowiązkowy dla miłośników retro kryminałów!
OdpowiedzUsuńNiech no pomyślę... Chyba nie chcę. ;)
UsuńNo widzisz, a mnie jakoś "Las Vegas Parano" nie zaczarowało. Ale królik - i owszem. :D
Nie powiedziałam, że mi się "Las Vegas Parano" podobało :) Owszem, oglądałam i tak jakoś to skojarzenie, ale samego filmu nie ogarnęłam. Chyba za mało wiem, albo nie potrafiłam się..wczuć :P Ale za to nawiązania również do tego filmu przez "Rango" znakomite!
UsuńO "Rango" już zdecydowanie bardziej mi podeszło. A "Las Vegas..." muszę obejrzeć jeszcze raz, bo jakże to tak - film z Deppem mi się nie podobał? :P
UsuńJestem na tak;)
OdpowiedzUsuńSłusznie. ;)
UsuńCiekawy zbieg okoliczności, bo ja Pana Whichera właśnie czytam i w zasadzie jestem już u końca. Przyznam, że jak do tej pory jakoś szczególnie mnie ta powieść nie porwała, raz po raz coś mi przeszkadza, ale też jest na tyle interesująca, że z wielką chęcią brnę do finału. Generalnie świetnie oddany klimat tamtych lat, za to nie podoba mi się podejście autorów do Polaków w tej książce, ale mam nadzieję, że zmieni się ono nieco pod koniec powieści. Ogólnie jest nieźle, to już moje drugie spotkanie z Bochińskim i zaskakuje mnie jak dobrze ten autor odnajduje się w różnych gatunkach (wcześniej czytałem fantasy Bogowie przeklęci).
OdpowiedzUsuńP.S. Nie wiedziałem, że oni są małżeństwem :)
W jakiejś recenzji ktoś stwierdził, że to nie jest książka dla patriotów. :D Coś w tym jest, mnie też nieco zdziwiło to podejście autorów.
UsuńBochińskiego nie kojarzę z innych książek, ale fantastyka to nie moja bajka.
A sprawa z małżeństwem wydała się we Wrocławiu na Festiwalu Kryminału. W każdym razie wcześniej o tym nie słyszałam.
Czytałam rok temu, bardzo mi się podobała. Historyczne to raz, kryminalne to dwa i jeszcze dobrze napisane. Na początku rzeczywiście ciężko było mi się wciągnąć, ale jak już poszło to nie mogłam się oderwać.
OdpowiedzUsuńMnie akurat historia średnio kręci, ale w połączeniu z kryminałem - to już zupełnie inna sprawa. :)
UsuńMnie na pewno książka by się spodobała, tego jestem pewna. :)
OdpowiedzUsuńDo dzieła, więc! :)
UsuńNie przepadam za kryminałami, ale kocham historię, zwłaszcza powstania styczniowego. Akcja książki ,,Pan Whicher w Warszawie" niejako niechcący opisuje przedsmak tego, co miało wydarzyć się w roku 1863. Chętnie sięgnę po tę powieść.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak ocenisz odwzorowanie realiów. :)
UsuńCzyli tym razem to dobry kryminał historyczny? Jeśli tak, z chęcią się zapoznam. :)
OdpowiedzUsuńCzyli tak. :)
UsuńBrzmi całkiem interesująco, ale chyba wolę bardziej współczesne kryminały :) ale zawsze podziwiam autorów tego typu dzieł za wysiłek, który musieli włożyć w odmalowanie tej dawnej rzeczywistości. Jaką wiedzę trzeba posiadać! Co do: "zeznania świadków są subiektywne i skażone ułomnością ludzkiej pamięci" to jak najbardziej się zgadzam - nie ma chyba gorszego dowody niż naoczny świadek ;d ale ci policjanci i detektywi mieli kiedyś ciężko bez badań DNA. Z niewiarygodnością świadka oglądałam kiedyś związany świetny odcinek z serii "Alfred Hitchock przedstawia".
OdpowiedzUsuńKiedyś się zastanawiałam nad tym, jakim byłabym świadkiem. Ojoj... ;)
UsuńMieli ciężko, szare komórki musiały pracować ze zdwojoną siłą. :D
To prawda, że temu duetowi daleko do Krajewskiego, choć potwierdzam, autorzy tej książki spisali się całkiem nieźle. :)
OdpowiedzUsuńKrajewski oczarował mnie maksymalnie. Nie wiem czemu tak się przed nim broniłam.
UsuńE-e podziękuję - mam tak dużo do czytania, że aż mnie głowa boli, sorry Winnetou ;)
OdpowiedzUsuńA mówią, że od przybytku głowa nie boli. :P
UsuńDobry kryminał jak widzę, więc może kiedyś się z nim zmierzę:D
OdpowiedzUsuńAno dobry, więc zachęcam do lektury. :)
UsuńUdało mi się kupić tę książkę w super promocji, więc na pewno ją przeczytam :) Ostatnio widzę, że masz nastrój na retro kryminały, chyba zaczyna mi się udzielać, bo też nabrałam ochoty na taką lekturę. Tak w ogóle to dopiero jak zobaczyłam swój egzemplarz, uświadomiłam sobie, że w tytule jest "Pan Whicher", a nie "Wicher" jak zawsze czytałam :P
OdpowiedzUsuńW takim razie czekam na recenzję. :)
UsuńOstatnio w ogóle postanowiłam nadrobić zaległości w kryminałach, głównie polskich, a te retro mają ciekawy klimat. Teraz nastrajam się na Krajewskiego. :)
A ja właśnie do Krajewskiego trochę się zraziłam. Czytałam pierwszą część jego cyklu i jakoś nie porwała mnie. Od tamtej pory niby mam zamiar sięgnąć po inne książki, ale jakoś się schodzi ciągle.
UsuńMiałam tak samo, z tym, że ja nawet tej książki nie doczytałam (zieeeew). Aż w końcu wzięłam najnowszą z Biedronki i, co mi się mało kiedy zdarza, zaczęłam ją od razu czytać. Ależ ten facet genialnie pisze! :D
UsuńTak więc - szykuje się drugie podejście. ;)
To brzmi obiecująco, widać i dla mnie jest nadzieja na polubienie książek Krajewskiego :)
UsuńDaj mu szansę, możesz spróbować tak jak ja za drugim razem - zacząć przygodę z jego książkami od końca. Może i Tobie to pomoże polubić Krajewskiego. :D
UsuńZachęcasz całkiem skutecznie :)
OdpowiedzUsuń/monweg
Cieszy mnie to ogromnie. :)
UsuńChyba nie czytałam jeszcze nic podobnego, a szkoda.
OdpowiedzUsuńSpróbuj, a nuż Ci się spodoba? :)
UsuńJa kupiłam tę książkę właśnie ze względu na tytułowego bohatera, którego poznałam w "Podejrzeniach pana Whichera" i serdecznie polecam :)
OdpowiedzUsuńO, a tego tytułu w ogóle nie kojarzę.
UsuńWhichera pokochałam od jego pierwszego "uroczego" komentarza, a mianowicie od momentu kiedy ktoś zwrócił się do niego po francusku, a ten był oburzony bo przecież "nie jest pensjonarką" :D Teraz mam na półce "Podejrzenia pana Whichera" i jestem bardzo ciekawa czyt tam też odnajdę tego ironicznego, złośliwego i bardzo inteligentnego detektywa, który skradł moje serce. Na razie boję się czytać.
OdpowiedzUsuńMuszę wybadać te "Podejrzenia...", nie słyszałam o nich wcześniej.
Usuńpóki co odpuszczę, mam ciekawsze propozycje na oku ;)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jakie. :)
UsuńWygrałam tę książkę już jakiś czas temu, ale jeszcze nie miałam kiedy przeczytać. Za to mój tata pochłonął ją chyba w 2 dni. Zaczęłam Mu podrzucać co jaki czas kryminały retro, dzięki czemu czytelnictwo w Polsce wzrasta :P
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wykreowanie zarozumialca-detektywa, to czemu się dziwić, skoro autorka ma podobne usposobienie. Przynajmniej takie wrażenie odniosłam podczas MFK. I to zdjęcie tylko to potwierdza. Mąż wygląda tak sympatycznie, a ona bardzo wyniośle ;)
Ale czytacie ten sam egzemplarz, więc nie wiem czy statystyki to odnotują. :P
UsuńPamiętam Twoje opowieści. Szkoda, że sama nie miałam okazji być na tamtym spotkaniu.
Co do zdjęcia - w pełni się zgadzam. Nawet szukałam ładniejszego, ale nie było. ;)
Jak się nie liczą. Zawsze podają w statystykach ilość osób, które czytają i ile książek w miesiącu/roku. A nie mówią o tym, że muszą być unikalne egzemplarze. To równie dobrze nie powinni podawać tych z biblioteki :P
UsuńPewnie na wszystkich tak wychodzi. Aparatu nie oszukasz, wyniosłość zawsze wyjdzie na wierzch :P
Wypożyczenia biblioteczne łatwiej policzyć. :)
UsuńE tam, trening czyni mistrza. :D
Cóż, 1862 rok to nie moja bajka. Carowie, cała ta otoczka majestatu, to wszystko jest dla mnie zbyt skomplikowane. I cóż, ja tam z Tobą też bym na jednego nie wyszła, gdybyś przybrała fular w kolorze tejże sałaty, co się królikowi przyśniła (cytat mnie zabił, konkretnie), choć nie wiem, co to jest fular.
OdpowiedzUsuńHm, kwas siarkowy z tego, co ostatnio się dowiedziałam z książki "Alex" Lemaitre, znajduje się w akumulatorach (serio, nie wiedziałam). Mam też kury. Więc może i zrobię eksperyment! Ciekawe, jak odróżnić zapach obory od chlewu. Cóż, widać zmysły bywały bardziej wyostrzone w XIX wieku.
Przyznaję, że przyjemnie czytało mi się recenzję, pełną ironii i ciekawych przemyśleń, i choć z pewnością pięknie to to wydane (widać po zdjęciach), to jednak spasuję. Aczkolwiek spełniam ostatnie kryterium z poleceń, bo faktycznie ciekawią mnie prastare metody śledcze, ale... cóż, na siłę poszukiwać jednak nie będę. Choć owszem, pewnie wypadałoby znać, ze względu na NWK.
E tam, białe kozaki to rozumiem, ale seledynowy fular jest ok. :D
UsuńTak dawno na wsi nie byłam, że nie wiem czy krowę od świni odróżnię, a co dopiero zapach obory od chlewu. :P
Uprasza się szanowną komentującą o rozwinięcie skrótu NWK.
Jeszcze Krajewski i na razie wychodzę z retro. Dziś pałętałam się po bibliotece w poszukiwaniu jednego (!) fajnego nie-retro kryminału, ale na nic się nie mogłam zdecydować. Wróciłam z Czubajem.
Noooo nie chciało mi się rozpisywać, to napisałam w skrócie Nagroda Wielkiego Kalibru. Wiem, że obowiązuje raczej akronim MFK plus dopisek nagroda, aj tam. Fajny nie-retro kryminał dzisaj u mnie. Nie, nie fajny. Zajebiaszczy i mega superancki.
UsuńA Ty wiesz co to jest fular?
Pffff... Ćwierćinteligentka ze mnie, bo nie zajarzyłam. :D
UsuńZaraz do Ciebie potuptam. Ostatnio mam takie zaległości w czytaniu blogów, że szkoda gadać. :(
Chustka jakaś? Idę googlać. :D
Wygooglałam. Wygląda to tak, jakby ktoś jedwabnym krawatem obwiązał sobie szyję. :P
Kryminały to zazwyczaj nie moja bajka... Ale dziewiętnastowieczna Warszawa... o, to inna rozmowa. Jak będzie możliwość, spróbuję.
OdpowiedzUsuńWśród kryminałów można znaleźć też ciekawe pozycji, które nie są typowymi kryminałami. ;)
UsuńTeraz np. czytam "Matkę". Niby stała wśród kryminałów, a jest raczej świetną obyczajówką.
Kryminały bardzo lubię, natomiast kryminały retro czytuję od czasu do czasu, powiem Ci jednak, że jestem tej historii, brzmi całkiem sensownie :)
OdpowiedzUsuńJest sensowna. ;)
UsuńCiekawa fabuła, nieźle opowiedziana. Warto.
Może coś dla mnie, zobaczę:)
OdpowiedzUsuńCiekawa historia, więc możesz zaryzykować. :)
Usuń