Bartek Sabela Może (morze) wróci Wyd. Bezdroża 2013 232 strony |
W przyrodzie nic nie pozostaje niezmienne. Zmieniają się poziomy wód, ukształtowanie terenu, topnieją lodowce, pustynnieją sawanny. Znaczne rozciągnięcie tych zjawisk w czasie sprawia, że są dla nas niezauważalne i tylko raz na jakiś czas w środkach masowego przekazu mądre głowy straszą konsekwencjami bezmyślnej ingerencji człowieka w środowisko. Są jednak miejsca, w których nietrudno dostrzec przerażające zmiany, jakie owa bezmyślność spowodowała. Jednym z nich jest Jezioro Aralskie, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, czwarte pod względem wielkości jezioro świata.
O problemach z zanikającym Jeziorem Aralskim, uczyłam się na lekcjach geografii. Od tego czasu minęło wiele lat, ale wciąż pamiętam zamieszczone w podręczniku mapki. Jedna ukazywała ówczesny zarys jeziora, druga jego kształt sprzed kilku może kilkunastu lat. Różnica była spora i niepokojąca. Później nie interesowałam się już tym tematem, aż w końcu trafiłam na książkę Bartka Sabeli Może (morze) wróci. Sabela z zamiłowania jest wspinaczem. We Francji nie spotkacie go w Paryżu, lecz na wapiennej ścianie Ceuse, w Hiszpanii wybierze raczej strome ściany wąwozu w okolicach El Chorro, niż spacer ulicami Barcelony. Wszyscy pytali, czy do Uzbekistanu też jadę się wspinać. Nie, jadę zobaczyć Morze Aralskie. Jadę zobaczyć coś, w co trudno uwierzyć, gdy się o tym czyta i gdy się to ogląda na zdjęciach. Jadę zobaczyć kawałek ziemi po katastrofie wywołanej ludzką arogancją, głupotą i pychą. Jadę zobaczyć, do czego zdolni są ludzie pozbawieni wyobraźni[1].
Swoją podróż Sabela zaczyna w Taszkiencie, stolicy kraju, o którym już na początku pisze: w Uzbekistanie od pierwszych minut wiesz, czujesz, słyszysz, że jesteś w państwie autorytarnym[2]. Samo miasto prezentuje się imponująco. Widać efekty kolejnych inwestycji, powstają rządowe gmachy, pomniki, świadectwa potęgi władzy. Wszystko to przestaje robić wrażenie, gdy zajrzy się za blaszane płoty, podobne do tych, które u nas odgradzają place budowy. Taszkient za takim płotem prezentuje się z goła inaczej, ujawniając stare budynki, które szczęśliwie przetrwały trzęsienie ziemi z 1966 roku. Ta część miasta nie imponuje, nie robi wrażenia. Niedługo zniknie. Władza dba o miasto. Wyburzy domy, wysiedli mieszkańców do malutkich mieszkań w blokach na obrzeżach, postawi biurowce.
Wędrując przez Uzbekistan Bartek Sabela niejednokrotnie przekona się, jak wiele w tym kraju robi się na pokaz. Turystyczne dzielnice rażą blichtrem, a władza pilnuje, by podróżni nie zapuszczali się tam, gdzie kończy się świetność, a zaczyna bieda i szara codzienność. Władzę w Uzbekistanie czuć na każdym kroku: jesteś obserwowany, wiesz o tym[3]. W tym kraju absurdów, na przybyszy z zewnątrz co krok czekają niespodzianki. Choćby obowiązek meldunku przez przyjezdnych (ponadto z każdego miejsca noclegowego należy przechowywać kwit, który nocleg ten potwierdza) czy uzbecka waluta. W kraju nie funkcjonują banki, a karty płatnicze czy czeki są bezużyteczne. Trzeba mieć gotówkę, kilogramy gotówki, bo w najlepszym wypadku, po wymianie 100 dolarów, otrzymamy sumy uzbeckie wypłacone w 250 banknotach, po 100 sumów każdy. A co jeśli tę kwotę wypłacą nam w banknotach po 50 sumów? Po 25? Po 10? O denominacji nikt tam nie myśli, jej wprowadzenia prezydent nie ma w swych planach.
Podróżując z Taszkientu na północny zachód, Bartek Sabela zwiedza kilka urokliwych miast niegdyś leżących na trasie Szlaku Jedwabnego. Nie traci przy tym z oczu celu: chce dotrzeć do Arala, jak w skrócie nazywają Jezioro Aralskie miejscowi. Niegdyś był to akwen o powierzchni ponad 68 tys. km2, w 2009 roku zmniejszył się do zaledwie 3,5 tysiąca km2. To jedna z największych katastrof ekologicznych, świadectwo głupoty i bezmyślności ludzkiej. W pierwszej połowie ubiegłego wieku, Nikita Chruszczow pozazdrościł Amerykanom wielkich upraw bawełny. Zapragnął takich u siebie, miały one stanowić podstawę gospodarki leżących w pobliży Arala republik. Powstały plany budowy kanałów, które miały nawadniać uprawy wodą z Jeziora Aralskiego. W końcu po co taki bezużyteczny zbiornik wodny na środku pustyni? Efekt tego oderwanego od rzeczywistości pomysłu, najlepiej widać na zdjęciach satelitarnych. Powstały wymarzone pola uprawne, jednak z ogromnego jeziora nie zostało wiele, zniszczono mnóstwo gatunków zwierząt, tysiące hektarów lasów oraz życie tamtejszych społeczności. Przyroda nie ugięła się pod presją radzieckich władz, a ucierpieli jak zwykle niewinni. Jałowa pustynia, brak perspektyw, zdjęcia pustych przestrzeni, które chwytają za serce. Tyle zostało z dumnych planów władzy.
Bawełniany raj okazał się piekłem, ale w Uzbekistanie wciąż uprawia się białe złoto, do zbiorów zmuszając każdego obywatela. Dyktatura surowo karze opornych, w sezonie zbiorów kark zginają więc wszyscy: prawnicy, studenci, pracownicy biurowi, lekarze, nauczyciele. Zbierają ją ręcznie, każdy musi wyrobić określoną normę. Władza czuwa, a Uzbekistan do dziś znajduje się w czołówce eksporterów bawełny.
Cieszę się, że Bartek Sabela zszedł na chwilę z górskich zboczy, wyruszył w podróż do Uzbekistanu i postanowił podzielić się swoimi wrażeniami. Pisze bowiem tak, że książka wciąga od pierwszych stron, lekko, z humorem, ale i z dużą znajomością tematu. Plastyczne opisy działają na wyobraźnię, a całość uzupełniają zamieszczone w tekście fotografie pięknych budowli, ciekawych ludzi, przygnębiających pozostałości Arala. Sabela zagląda w różne kąty i rozmawia z miejscową ludnością, z czego wynikają niekiedy zabawne sytuacje, gdy nieznajomość języka utrudnia bezpośredni kontakt. Autor ujął mnie swoim poczuciem humoru, z dystansem podchodził do sytuacji, które tylko pozornie są śmieszne, bo podejrzewam, że mnie w podobnej sytuacji wcale do śmiechu by nie było.
Wchodzimy do pokoju. Kobieta niemal z dumą, pokazuje mi mój dwupokojowy apartament. Tak, dwupokojowy. Sypialnia oraz salon. W sypialni mam krzesło. Nie byle jakie, bo... elektryczne. Stare metalowe krzesło, podłączone do gniazdka i przerobione na grzejnik. Aha, czyli jest prąd przynajmniej.
- A woda jest?
- Da! - kobieta pokazuje wiaderko stojące obok krzesła. Zdejmuje pokrywkę: faktycznie wody całe wiaderko. Tylko raczej nie będę pierwszym, który będzie jej używał.
Łóżko wielkie, małżeńskie, king size co najmniej. Już kombinuję w głowie, jak by tu zrobić, żeby się wyspać i jednocześnie go nie dotknąć. Stoję z plecakiem na plecach, drugim w ręku, chyba boję się położyć bagaże na podłodze. Ale okej, może w salonie będzie lepiej. Są dwa fotele i stolik - pięknie, nawet można kogoś na herbatę zaprosić. Zwłaszcza że herbata jest na stole w szklankach. Ktoś musiał ją tu zostawić jakieś parę lat temu...[4]
Może (morze) wróci to ciekawy reportaż z wyprawy przez Uzbekistan, który łączy w sobie spostrzeżenia turysty i refleksje podróżnika. Bartek Sabela pokazuje nie tylko to co piękne, reprezentacyjne (niekoniecznie reprezentatywne), ale i to, czym bez wątpienia ten kraj pochwalić się nie może. Autor ma lekkie pióro, potrafi przykuć uwagę, zmusić do wyciągnięcia własnych wniosków, ale także rozbawić, żartem słownym, sytuacyjnym, sprawnie opowiedzianą anegdotą. Nie spodziewałam się, że wyprawa nad Jezioro Aralskie okaże się tak fascynująca. Mam nadzieję, że od czasu do czasu autor zejdzie na chwilę z górskich ścian i przełęczy, by podzielić się wrażeniami z kolejnych podróży.
Książka zaczyna się zabawnie, kończy smutnymi refleksjami i fotografiami kutrów stojących pośrodku niczego. Kiedyś to nic było olbrzymim jeziorem pełnym ryb. Nazywano je morzem. Morzem, które wbrew dającemu nadzieję tytułowi książki, już nie wróci...
---
Książkę polecammiłośnikom literatury podróżniczej i reportażyzainteresowanym Azją Środkowąwybierającym się w podróż do Uzbekistanuceniącym mądrą, ciekawą, ale i niepozbawioną humoru literaturę faktuposzukującym dowodu na to, że pycha bywa zgubnainteresującym się rządami autorytarnymiwszystkim, którzy dumnie noszą odzież z metką 100% bawełna
---
[1] Bartek Sabela, Może (morze) wróci, wyd. Bezdroża, 2013, s. 10.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże, s. 23.
[4] Tamże, s. 39.
egzemplarz recenzencki |
Bardzo interesująca pozycja.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś i mnie się uda z nią zapoznać.
Mimo, że Uzbekistan już nie jest republika to tam jak widać niewiele się zmieniło, nadal panują stosunki jak w komuniźmie.
Gorąco polecam. Temat interesujący, kraj też, a przy tym książka jest ciekawie napisana i bardzo dobrze się ją czyta.
UsuńSzczerze mówiąc nie miałam pojęcia jak wygląda życie w Uzbekistanie.
Bardzo się cieszę na tę lekturę, bo już czeka na półce:) O Morzu Aralskim czytałam już reportaż w świetnej antologii:"Poza utartym szlakiem". Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńSpodoba Ci się na pewno. :)
UsuńMuszę sprawdzić tę antologię, tytuł coś mi mówi, ale niewiele. :P
Bardzo ciekawa książka. O Morzu Aralskim słyszałam coś niecoś, więc to dobra okazja aby zgłębić swoja wiedzę na ten temat.
OdpowiedzUsuńPolecam serdecznie. Naprawdę dobra lektura. Mądra, ciekawa, przystępnie napisana i z humorem. :)
UsuńKupiłam tę książkę jakiś czas temu i liczę na kawał dobrej literatury podróżniczej
OdpowiedzUsuńMyślę, że się nie przeliczysz. :)
UsuńWiedziałam, że o czym dziś zapomniałam - zebrać bawełnę. Gdzie ja mam głowę. Dzięki za przypomnienie :P
OdpowiedzUsuńNa razie tej książki nie przeczytam, bo mam inne priorytety. Ale będę ją miała na uwadze :)
Jeszcze sobie spodnie z niej wydziergaj. :P
UsuńNo co? Ładny tytuł tekstu. Przeczytasz książkę, to zrozumiesz. :D
Wczoraj zbierałam, dziś zaczynam szyć. Może wystarczy też na sukienkę :P
UsuńAle przecież nic nie mówię, tytuł chwytliwy i zabawny :)
Czekam na fotki. :D
UsuńI niezrozumiały. :P
Ale się wkopałam. Wprawdzie w podstawówce na lekcji techniki musiałam uszyć na maszynie fartuszek, ale niewiele pamiętam. Chyba będę musiała iść na kurs szycia do babci :P
UsuńNa początku owszem jest trochę niezrozumiały, ale po przeczytaniu recenzji wszystko staje się jasne. Nawiązujesz do tego, że każdy obywatel Uzbekistanu musi zebrać określoną ilość bawełny. Widzisz, nie muszę czytać książki :P
Z podstawówki pamiętam tylko szydełkowego kota. Nie cierpię szyć. Nauczycielce zapowiedziałam, że w przyszłości znajdę sobie męża, który będzie potrafił przyszywać guziki. Wyśmiała mnie. I się pomyliła. :D
UsuńNie doceniłam Cię, Bystrzaku Ty mój. :D
Ciekawa podróż...
OdpowiedzUsuńMiłośniczką literatury podróżniczej nie jestem, ale za to reportaże lubię bardzo :) Podoba mi się też okładka, niby taka zwykła, a w środku mocna treść :) Z chęcią przeczytam!
OdpowiedzUsuńOkładka pomysłowa, ale przyznaję, że na półce nie zwróciłabym na nią uwagi. I dużo bym straciła.
UsuńNie jestem pewna czy ta książka by mnie zainteresowała, więc tym razem podziękuję :)
OdpowiedzUsuńZapraszam: im-bookworm.blogspot.com
Jeśli nie lubisz takich tematów, to pewnie Cię nie zainteresuje, w przeciwnym razie - warto spróbować.
UsuńInteresująca wycieczka, niebywały kraj.
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do nowej zabawy "Nie niszcz książek, używaj zakładek"
http://basiapelc.blogspot.com/2013/07/nie-niszcz-ksiazek-uzywaj-zakadek-czyli.html#more
Mam cichą nadzieję, że z chęcią się z nami pobawisz:D Pozdrawiam cieplutko.
Właśnie tak. :)
UsuńDziękuję. Pomyślę o jakimś poście na ten temat, ale cóż - mój zbiór zakładek jest baaaaardzo skromny. ;)
Nie przepadam za reportażami, jednak w Twojej recenzji jest tyle plusów , że aż trudno z tej książki zrezygnować. Okładka niestety jakoś mnie nie zachęca, dlatego też cieszę, że przeczytałam Twoją opinię, dzięki której bynajmniej wiem, iż jest to bardzo dobra książka :)
OdpowiedzUsuńOkładka faktycznie - może niespecjalnie rzuca się w oczy, choć przyznaję, że jest pomysłowa. Za to środek jest bez dwóch zdań wart uwagi.
UsuńJa nie przypominam sobie, żebym na lekcjach geografii omawiała problem Jeziora Aralskiego, dlatego wprost muszę się zapoznać z tą książką. ;)
OdpowiedzUsuńCóż, no i wydało się komu zdarzały się wagary... :P
UsuńA ja pamiętam, że omawiałem problem Jeziora Aralskiego (mój nauczyciel: Jezioro Aralskie to przykład głupoty ludzkiej). W każdym razie o autorze nie słyszałem, a widzę, że muszę to koniecznie nadrobić. :)
OdpowiedzUsuńBo autor wspina się zamiast pisać dobre książki, więc niewiele o nim słychać. ;)
UsuńDroga Ann, masz coś takiego w swoich recenzjach, co przyciąga mnie do omawianej twórczości. To już druga Twoja recenzja, po której nie mogę się oprzeć pokusie przeczytania opisanej lektury :)))
OdpowiedzUsuńDrogi Arku, cóż ja poradzę, że jak trafię na dobrą książkę, to z entuzjazmem chciałabym ją wcisnąć wszystkim potencjalnym zainteresowanym? ;)
UsuńAleż Ci zazdroszczę tej książki! Ja też chcę swój egzmeplarz!!! :D
OdpowiedzUsuńI słusznie. Warto mieć tę książkę na półce. :)
UsuńChyba nie mieszczę się w kategorii tych, do których jest kierowana ta książka, ale i tak mnie zainteresowała. ;-) A tę lekcję geografii chyba ominęłam. Ups.
OdpowiedzUsuńMogę zrobić dla Ciebie osobną kategorię. ;)
UsuńNastępna wagarowiczka. Pięknie. :D
Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger. Szczegóły u mnie na blogu:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję za nominację, Aniu, ale już brałam udział w zabawie, więc nie ma sensu się powtarzać. :)
UsuńMoja siostra uwielbia książki podróżnicze, wiec jej polecę "Może (morze) wróci". Myślę, że się na niej nie zawiedzie.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla siostry z dobrym gustem czytelniczym! ;)
Usuńosobiście nie moja bajka, ale opis pierwsza klasa;DDD
OdpowiedzUsuńOpis hotelu w Uzbekistanie? :P
UsuńAle mam ochotę na tę pozycję. O dziwo, bo nigdy się tym tematem nie interesowałam. Dobrze, że powstają takie pozycje. A ludzie wyruszają na takowe wyprawy :)
OdpowiedzUsuńNie trzeba się interesować, żeby książka przypadła do gustu. Jest świetnie napisana, lekkim i zabawnym stylem. Naprawdę dobrze się czyta. :)
UsuńNie, nie zebrałem, choć przyznaję mała odmiana od zbierania śliwek by mi się przydała ;).
OdpowiedzUsuńAle za reportaż podziękuję z wiadomych względów... po prostu jakoś ostatnio nie trawię tego typu literatury... ogólnie nie trawię tej opisującej prawdziwe nudne życie :D. Ulala, Melon gustuje w "wyższych lotach" literackich... chociaż jakby nie patrzeć to można je zaliczyć do tych niższych :D.
Pozdrawiam najcieplej jak się da :P!
Melon
Śliwki! Uwielbiam śliwki! Nie bądź sknera, podziel się z koleżanką. Mną, na przykład.
UsuńWyjątkowo wolałabym żebyś pozdrawiał chłodno. :P
Hahaha, z wielką chęcią, ale niestety nie mam jak :P. Ale dopowiem, że mam całe ich wiadro w domu, więc... ja to chyba nie potrafię pocieszać :D.
UsuńCzemu ;p? Aaaaaa, że teraz jest gorąco?? Mam spóźniony zapłon umysłowy ;D.
No to pozdrawiam najchłodniej jak się da i życzę Ci chłodnej nocy z lekkim powiewem wietrzyku ;p!
PS: Może Cię akurat to pocieszy, jak powiem, że idę zaraz po to wiadro śliwek :P.
Hmm... Będę złośliwa i nie powiem Ci co Cię może czekać po zjedzeniu wiadra śliwek. Na wszelki wypadek trzymaj się blisko łazienki. :D
UsuńMelduję, że wietrzyk zabłądził. U mnie w mieszkaniu na pewno go nie ma. :(