Peter Carey Chemia łez Wyd. Wielka Litera 2013 320 stron |
W zalewie tandetnych okładek, miło jest odnaleźć książkę, która nie odstrasza plastikowymi twarzami, kiczowatymi widoczkami czy tandetną grafiką. Chemia łez Petera Careya zauroczyła mnie białą, delikatną okładką z tłoczonym kwiatowym ornamentem i lśniącą, niebieską łzą, kryjącą w sobie tajemniczy zbiór trybików, jakie widywałam u parającego się zegarmistrzostwem dziadka. Historia opowiedziana przez Careya zapowiadała się ciekawie, wpisując się w jeden z moich ulubionych książkowych scenariuszy, w którym to bohater z teraźniejszości, za sprawą jakiegoś przedmiotu, odbywa podróż w przeszłość - jednak nie w tym dosłownym znaczeniu, zahaczając o powieści z gatunku science fiction, a w znaczeniu przenośnym, za sprawą dzienników, pamiętników, dokumentów. Podróż duchowa. Podróż mentalna. Podróż obserwatora, który nie może zmienić przeszłości, lecz jedynie przypatrywać się losom jej bohaterów, na chwilę zapominając o własnym życiu.
Catherine poznajemy w ciężkim dla niej momencie. Kobieta cierpi po śmierci swojego kochanka i współpracownika. Żałoba po śmierci Matthew jest cichym łkaniem, żalem, którego nie można wykrzyczeć. Mężczyzna był żonaty, a związek z Catherine trzymany w tajemnicy. Oficjalnie cierpienie Cat to jedynie smutek po odejściu kolegi i kiedy serce pęka jej z żalu, kiedy wyć jej się chce z rozpaczy, musi swój ból chować przed światem, uciekając w pracę i używki.
Postać Cat intryguje od pierwszych stron. Kobieta jest specjalistką od konserwacji zegarów. Mój dziadek Niemiec i mój bardzo angielski ojciec byli zegarmistrzami. (...) Już jako mała dziewczynka uważałam, że jest to zajęcie bardzo kojące, które daje spełnienie. Od lat szczerze wierzyłam w to, że konstruowanie zegarów jest w stanie ukoić każdy zamęt w duszy i sercu[1]. Po śmierci kochanka, przeniesiona do nowego biura, dostaje zlecenie, które pozwoli jej się oderwać od niewesołych myśli (od alkoholu i kokainy nie). W wielkich skrzyniach, znajdzie nie tylko mnóstwo części, które niegdyś tworzyły wspaniałą całość, a teraz szukają kogoś, kto na nowo tchnie w nie życie, ale także dzienniki człowieka, który przed wieloma laty wyruszył w daleką podróż, by spełnić obietnicę daną synowi.
Jest rok 1854. Pierworodny syn wiktoriańskiego arystokraty Henry'ego Brandlinga, nękany ciężką chorobą, bliski jest śmierci. W takiej sytuacji kochający ojciec jest w stanie obiecać swojemu synowi właściwie wszystko. Mój syn cierpiał, poddawany zabiegom wodoleczniczym. Nie mogłem znieść jego krzyku i świadomości, że oto znów jego trawione gorączką ciałko owijane jest zimnymi, mokrymi prześcieradłami i zaczyna się kolejny dzień kuracji[2]. Henry przyrzeka skonstruować chłopcu kaczkę, mechaniczną zabawkę, techniczne cudo, które będzie niemal niczym żywe zwierzę, potrafiąc machać skrzydłami, pić wodę, trawić ziarno, a nawet wydalać[3]. Mężczyzna desperacko chwyta się myśli, która każe mu wierzyć, że spełnienie prośby syna pomoże przezwyciężyć chorobę.
Trzeba Careyowi przyznać, że postaci odmalował mistrzowsko. Targana emocjami Catherine, nieco nerwowy Henry, pełna zapału Amanda, pomocnica Cate czy ekscentryczny Herr Sumpter, zegarmistrz pomagający Brandlingowi w wypełnieniu zadania, to postaci z krwi i kości, niejednoznaczne. Skrywając uczucia w sobie, chętniej mówią o swych pasjach i celach. To praca nad maszyną stała się motorem historii, to skomplikowany mechanizm zabawki nadał życiu Catherine i Henry'ego nowy sens. Tym, co dodatkowo łączy bohaterów, jest samotność, uczucie, które w Chemii łez jest wszechobecne. O miłości, poświęceniu, bólu - autor pisze mniej dosłownie, zasłaniając wrażliwe miejsca swoich bohaterów fachowymi terminami, naukową precyzją, skupiając uwagę czytelnika na kwestiach dotyczących raczej fizyki czy techniki niż emocji.
Książka podzielona jest na rozdziały dotyczące Catherine, Henry'ego oraz te, w których występują oboje, jakby autor chciał dobitniej podkreślić silny związek jaki połączył bohaterów, mimo ogromnej przepaści czasowej, jaka ich dzieli.
Historia piękna, poświęcenie ojca wzruszające, profesja Cat niezmiernie ciekawa, a jednak Chemia łez mnie nie wciągnęła. Pomysł wysunięcia na pierwszy plan przedmiotu, wokół którego buduje się cała opowieść, który łączy dwie różne postacie z odmiennych światów wydaje się trafny, jednak znudzenie często pojawiającymi się, obco brzmiącymi terminami, zniechęcenie wnikliwą analizą powstającego, a później rekonstruowanego dzieła sprawiało, że coraz trudniej przychodziło mi skupienie się na fabule. Zagubiłam się w świecie odlewów z brązu, trójwymiarowych krzywek, cylindrów napędzanych ciężarkiem wagowym, śrubek, podkładek i innych drobiazgów.
Jeśli spod warstwy żelastwa i naukowych dialogów wygrzebać historię, którą to żelastwo sprowokowało, dostajemy piękną opowieść o samotności, utracie bliskich, uczuciach, które mogą doprowadzić do szaleństwa, jeśli nie ma się czegoś, co utrzyma na powierzchni. Mechaniczna kaczka spełnia swoją rolę, Henry'emu daje nadzieję na uratowanie syna, Catherine zajęcie, które oderwie ją od bolesnych myśli, a przy okazji pozwoli na odkrycie niedoskonałości w najdoskonalszej maszynie, która nie tylko jest tworem bezdusznym, ale pozbawionym powłoki skórnej, tak wrażliwej, tak cudownie reagującej na słowa, dotyk, emocje.
Choć Chemia łez nie trafiła w mój gust, choć trudno mi było się odnaleźć w tym na poły ludzkim, na poły mechanicznym świecie, rozumiem dlaczego Peter Carey, dwukrotny laureat Nagrody Bookera, uważany jest za jednego z najlepszych pisarzy australijskich. Nie można mu odmówić talentu, ani wyobraźni. Stworzył niebanalną fabułę i ciekawe postaci, tchnął życie w maszynę, jednocześnie obnażając słabość nawet najgenialniejszego wytworu techniki, czyniąc z niedoskonałego człowieka twór zdecydowanie bardziej wart uwagi.
Trzeba Careyowi przyznać, że postaci odmalował mistrzowsko. Targana emocjami Catherine, nieco nerwowy Henry, pełna zapału Amanda, pomocnica Cate czy ekscentryczny Herr Sumpter, zegarmistrz pomagający Brandlingowi w wypełnieniu zadania, to postaci z krwi i kości, niejednoznaczne. Skrywając uczucia w sobie, chętniej mówią o swych pasjach i celach. To praca nad maszyną stała się motorem historii, to skomplikowany mechanizm zabawki nadał życiu Catherine i Henry'ego nowy sens. Tym, co dodatkowo łączy bohaterów, jest samotność, uczucie, które w Chemii łez jest wszechobecne. O miłości, poświęceniu, bólu - autor pisze mniej dosłownie, zasłaniając wrażliwe miejsca swoich bohaterów fachowymi terminami, naukową precyzją, skupiając uwagę czytelnika na kwestiach dotyczących raczej fizyki czy techniki niż emocji.
Książka podzielona jest na rozdziały dotyczące Catherine, Henry'ego oraz te, w których występują oboje, jakby autor chciał dobitniej podkreślić silny związek jaki połączył bohaterów, mimo ogromnej przepaści czasowej, jaka ich dzieli.
opisywana w powieści kaczka istniała naprawdę; skonstruował ją Jacques de Vaucanson, francuski wynalazca |
Jeśli spod warstwy żelastwa i naukowych dialogów wygrzebać historię, którą to żelastwo sprowokowało, dostajemy piękną opowieść o samotności, utracie bliskich, uczuciach, które mogą doprowadzić do szaleństwa, jeśli nie ma się czegoś, co utrzyma na powierzchni. Mechaniczna kaczka spełnia swoją rolę, Henry'emu daje nadzieję na uratowanie syna, Catherine zajęcie, które oderwie ją od bolesnych myśli, a przy okazji pozwoli na odkrycie niedoskonałości w najdoskonalszej maszynie, która nie tylko jest tworem bezdusznym, ale pozbawionym powłoki skórnej, tak wrażliwej, tak cudownie reagującej na słowa, dotyk, emocje.
Choć Chemia łez nie trafiła w mój gust, choć trudno mi było się odnaleźć w tym na poły ludzkim, na poły mechanicznym świecie, rozumiem dlaczego Peter Carey, dwukrotny laureat Nagrody Bookera, uważany jest za jednego z najlepszych pisarzy australijskich. Nie można mu odmówić talentu, ani wyobraźni. Stworzył niebanalną fabułę i ciekawe postaci, tchnął życie w maszynę, jednocześnie obnażając słabość nawet najgenialniejszego wytworu techniki, czyniąc z niedoskonałego człowieka twór zdecydowanie bardziej wart uwagi.
***
[1] Peter Carey, Chemia łez, przeł. Edyta Basiak, Wyd. Wielka Litera, 2013, s. 11.
[2] Tamże, s. 32.
[3] Tamże, s. 35.
Chętnie bym tę książkę przeczytała :)
OdpowiedzUsuńCiekawa lektura, nie do końca w moim guście, ale na swój techniczny sposób interesująca. ;)
Usuń"ale także dzienniki człowieka, który przed wieloma laty wyruszyły w daleką podróż, by spełnić obietnicę daną synowi" i w podpisie zdjęcia z kaczką - literówki czy coś tam.. :) A dziadek chciał po prostu skonstruować wnuczkowi pierwsze tomaguczi :P A tak serio, w mój gust też nie trafia. Oczywiście nie umniejszając talentu autora, z pewnością to coś pięknego (jurorzy nie mogą się mylić), ale cóż... kwestia gustu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMuszę zwolnić korektora! :P
UsuńAlbo Furby. Widziałam, że ma swój wielki come back. :)
Tak sobie myślałam, czy nie sięgnąć po którąś z nagrodzonych powieści, ale to dopiero za jakiś czas.
Furby!!!!! Miałam! Z Ameryki miałam! :( Nie ma już. Popsuty, na śmietniku. Ale bym teraz chciała takiego!
Usuń349 zł i jest Twój. :P
UsuńSorki, ale dla mnie okładka i tak jest beznadziejna :D. Wybacz, nie chciałem zranić Twoich uczuć ;P.
OdpowiedzUsuńChyba nawet zrobię sobie taką kaczuchę. Zawiozę ją potem do babci na wieś i będzie mi kury straszyła ;P. Oczywiście mam na myśli kaczkę, a nie babcię :D.
O MÓJ BOŻE, JAK MOGŁEM ZAPOMNIEĆ!???
UsuńMiłego wieczoru!
Melon :D
Nie znasz się!
UsuńZrób wersję udoskonaloną: każ jej latać i znosić jaja. :P
Ech, dzisiejsza młodzież. Coraz częściej zapomina o podstawach dobrego wychowania!
Haha, kazać to jedno, ale jak to zrobić, mądralo ;P? Czy może ćwiczyłaś to już na swoim pupilku, zniosła jakieś jajko :D?
UsuńNo co, poprawiłem się w porę :).
Rusz melonem i coś wymyśl. :P
UsuńMy, stare zgredy, lubimy sobie ponarzekać na młodzież. :P
Jak zaczęłam czytać Twoją recenzję, to myślałam, że na koniec będzie ogromne wow, ale widzę, że znowu zmarnowano potencjał... Nie mniej jednak będę miała tę książkę na uwadze.
OdpowiedzUsuńHmmm... Może nie zmarnowany potencjał, tylko akurat nie w moim guście. Trochę mnie te techniczne kwestie przerosły. Cała historia jest naprawdę ciekawa i mimo wszystko warto ją poznać, zwłaszcza historia Henry'ego i dziewiętnastowieczne Niemcy są fajnie przedstawione.
UsuńO, tym razem bardzo trafia w mój gust, chociaż w twój niekoniecznie. Muszę się jednak przyznać, że okładka sama w sobie, by mnie do lektury nie przekonała. Zwyczajnie mi się nie podoba.
OdpowiedzUsuńTrybiki, podkładki i śrubeczki... Mrrrau :P Chyba jestem chora umysłowo ale to niiiic.
Już się przyzwyczaiłam do Twoich zboczeń. :P
UsuńTo niedobrze! Teraz będę musiała się bardziej postarać, żeby cię czymś zaskoczyć... :P
UsuńO mamo... Teraz to zaczynam się bać. :P
UsuńPozostało tyle mrocznych tajemnic... :P
UsuńDobra, póki nie majdam swoim drugim blogiem na lewo i prawo, nie jest źle xD"
Hmm... Coś mnie ominęło?
UsuńTak pięknie i zachęcająco opisałaś tę książkę, że aż mnie zdziwiło na koniec to zdanie: "Chemia łez" nie trafiła w mój gust. :) Zaintrygowałaś mnie postacią Catherine. :)
OdpowiedzUsuńWcześniej jest jeszcz: H"istoria piękna, poświęcenie ojca wzruszające, profesja Cat niezmiernie ciekawa, a jednak "Chemia łez" mnie nie wciągnęła." I kilka zdań wyjaśnienia.
UsuńObiektywnie książka jest dobra, ale akurat nie dla mnie. :)
Wiem, czytałam. :) Co i tak nie zmienia faktu, że mimo wszystko czuje się bardziej do lektury zachęcona. :)
UsuńI dobrze, bo gusta przecież miewamy różne. :)
UsuńChętnie przeczytam tę książkę. Bardzo mnie zaciekawiła.
OdpowiedzUsuńUdanej lektury. :)
UsuńFaktycznie taka minimalistyczna okładka może się podobać. Bo działa bardziej na wyobraźnię (jeszcze w połączeniu z tytułem) niż większość innych naćkanych okładek.
OdpowiedzUsuńDodaję książkę do swojej listy, mimo że Ciebie nie do końca zachwyciła. Wydaje mi się, że to w sam raz moje klimaty, a poza tym zapowiada się bardzo oryginalna fabuła:)
Aż miło wziąć taką książkę do ręki. :)
UsuńUff... Cieszę się, bo bałam się, że jak zacznę marudzić, to zniechęcę innych, a szkoda by było. W końcu każdy ma swój gust i zainteresowania. To nie "Jezioro krwi i łez", które jest zwyczajnie kiepskie, nie ma czym się wybronić i trudno je polecić komukolwiek. ;)
Mniejszej tej okładki nie mogłaś znaleźć...? :P Jakbyś mi powycinała te wszystkie mechaniczne wstawki, to chętnie bym tę książkę przeczytała. Umowa stoi? :P
OdpowiedzUsuńA co? Trybików nie widzisz? :P Oj tam, wygooglaj sobie.
UsuńTaki horolog z Ciebie? :P
Pierwsza recenzja do wyzwania w czerwcu:
OdpowiedzUsuń"Maks dba o zdrowie" - Katarzyna Zychla
http://magicznyswiatksiazek.blogspot.com/2013/06/238-maks-dba-o-zdrowie-katarzyna-zychla.html
pozdrawiam
Miłośniczka Książek
To prawda, fabuła jest nietuzinkowa. Będę pamiętać o tej książce.
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy Ci się spodoba. :)
UsuńMnie okładka również przypadła do gustu, podobnie jak i fabuła książki. Wg mnie na rynku jest stanowczo zbyt wiele okładek "filmowych", na których dominuje cielęca twarz głównej bohaterki - miło jest zahaczyć oko na takiej wysublimowanej konstrukcji.
OdpowiedzUsuńOgromnie nie lubię filmowych okładek, wolę sobie sama wyobrażać bohaterów czy miejsca. Mało kiedy wśród nich trafi się coś ładnego. A już te wszystkie panie rodem z Photoshopa to istna katastrofa.
UsuńOkładka i mnie mogłaby zauroczyć, ale nie wiem czy byłoby tak samo z treścią książki, aczkolwiek sama historia wydaje mi się interesująca :)
OdpowiedzUsuńNie spróbujesz, nie dowiesz się. ;)
UsuńMyślę, że mi ta książka ma szansę się spodobać, ale pewności nie mogę mieć dopóty, dopóki jej nie przeczytam:)
OdpowiedzUsuńPozostaje mi życzyć, żeby książka wpadła Ci w ręce i spodobała Ci się jak najbardziej. :)
UsuńA ja zmierzę się z tą książką. Lubię historie, gdzie bohaterowie za sprawą pamiętników, zdjęć czy opowiadanych historii przenoszą się w czasie. Zdecydowanie ciekawe. Na pewno przeczytam!
OdpowiedzUsuńTeż bardzo lubię takie historie. Tej lektury też nie żałuję, bo fabuła jest naprawdę pomysłowa.
UsuńOkładka bardzo mi się podoba, a sama książka zapowiada się świetnie. :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemniej lektury. :)
UsuńMoże powinnam spróbować? Jest jakiś nowy pomysł, może akurat mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: in-corner-with-book.blogspot.com
Pewnie, że tak. Dopóki nie spróbujesz, nie będziesz wiedziała czy pomysł faktycznie jest dobry. ;)
UsuńMyślę, że mi także by się nie za bardzo spodobała.
OdpowiedzUsuńZawsze warto sprawdzić. ;)
UsuńTo chyba nie dla mnie lektura ;)
OdpowiedzUsuńNie lubisz trybików czy kaczek? ;)
UsuńNajpierw mnie wciągnęłaś w recenzję, ja się tu napalam, a potem mnie pozbawiasz złudzeń;) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńEjże, możesz się napalać dalej. ;)
UsuńObiektywnie, to całkiem niezła książka. Mnie przygniotła techniką, Ciebie nie musi. ;)
Mnie również świat odlewów z brązu, pełen trybików itp zniechęciłby do czytania danej pozycji. Twoje recenzje zawsze są wciągające i świetnie się je czyta. Po nich od razu wiem czy książkę warto czytać, czy lepiej dać sobie spokój:)
Dziękuję, ale zanim się nimi zasugerujesz, upewnij się czy mamy aż tak zbieżny gust. ;)
Usuń
UsuńW większości TAK :)
W takim razie pozostaje mi uważnie prześledzić, które książki najbardziej polecasz. :)
UsuńOkładka bardzo mi się podoba! Też by mnie zachęciła.
OdpowiedzUsuńCudna jest. A na żywo jeszcze piękniejsza. :)
Usuń