Dariusz Oskroba Dosięgnąć horyzontu, czyli motocyklem przez świat Wyd. Zysk i S-ka 2011 452 strony |
Ilu ludzi, tyle pomysłów na podróże. Któregoś dnia pakują plecaki, biorą sprzęt i ruszają w drogę. Niekiedy nie zapędzają się daleko, czasami zwiedzają pół świata. Sama nie mam na tyle odwagi, by zostawić wygodne życie i podążyć za głosem przygody. Z tym większym zapałem śledzę tych, którym obcy jest mój strach. Wyruszają w podróż zazwyczaj w duecie, jak Kinga i Chopin czy małżeństwo Poussin, czasami z rodziną (mój podziw dla małżeństwa Kobusów, którzy z dwu i trzylatkiem wyruszyli do Namibii, przemierzając dziewięć tysięcy kilometrów, jest ogromny), niekiedy odważnie ruszają samotnie. Jak Basia Meder czy Piotr Kossowski. Środki transportu wybierają różne. Podróżują autostopem, rowerami lub jak Fran Sandham - na piechotę.
Dariusz Oskroba wybrał podróż w duecie, ze swoim przyjacielem, Kennethem roboczo zwanym Kubą. Postanowił na motocyklu dotrzeć z Australii aż do Polski, a wrażenia z tej wyprawy opisał w książce Dosięgnąć horyzontu, czyli motocyklem przez świat. Przez siedem miesięcy przejechaliśmy 40 tysięcy kilometrów na kołach i jakieś 10 tysięcy statkami, promami i samolotami. Mam tu na myśli sytuację, kiedy nie było wyjścia i musieliśmy coś przeskoczyć. Ale nasze rumaki były z nami bądź za chwilę ruszały za nami, czy to na pokładzie statku, czy w luku bagażowym samolotu.[1] Oskroba opisuje kolejne przemierzane kraje, Australię, Tasmanię, Timor, Indonezję, Malezję, Tajlandię, Indie, Pakistan, Iran oraz Turcję. Skupia się na egzotycznej części podróży, tej europejskiej poświęcając zaledwie kilka akapitów.
Sporo opowieści dotyczy początku wyprawy. Australia to inny świat, wszystko jest inne, klimat, roślinność, krajobraz, kolory, odgłosy przyrody, fauna, ludzie, a właściwie ich mentalność.[2] Przemierzając ten niezbyt przyjazny dla podróżnika kontynent, Dariusz Oskroba opowiada jego historię, dzieli się spostrzeżeniami i ciekawostkami. Komentuje to, co widzi, nie ukrywając swoich opinii. Oburza go podejście mieszkańców do religii. Piękne kościoły i katedry stoją puste nikt prawie nie zawraca sobie głowy religią. Na Chapel Street, jednej z modniejszych ulic Melbourne, dziewiętnastowieczny kościół przerobiono na bar: na ołtarzu stoją drinki, a tłum młodych ludzi podrygujących w miejscu w rytmie techno oblewa piwem kamienne rzeźby świętych.[3] Zachwyca go przyroda. Zwierza się ze swojego niepokoju dotyczącego trudów podróży, przez pustynne i niegościnne wnętrze kontynentu, gdzie zagrożeniem może być palące słońce, pustynne burze czy nagłe, ulewne deszcze, w mgnieniu oka wypełniają ce suche koryta rzek, tworząc przy tym śmiertelną pułapkę. A gdy przyjdzie wam narzekać na spóźnienia polskich kolei, autor poczęstuje was australijską historią,w której to pociąg spóźniał się nawet 10 dni.
Każde kolejne państwo, to garść ciekawostek. Czasami dotyczą ludzi, historii, innym razem mijanych miejsc czy lokalnych zwyczajów. I tak poznajemy smutny los Aborygenów, efekty spotkań z malajskimi piratami czy milczące, indonezyjskie żony. Widział kto kiedy babę, żeby nie gadała?[4] Dziwi się autor i temu zdziwieniu trudno się... dziwić.
Na indyjskich stosach płoną martwe ciała, choć nie wszystkich się spala. Nie kremuje się ciężarnych kobiet, świętych mężów, dzieci do dwunastu lat, zwierząt, trędowatych i ugryzionych przez kobrę. Zwłoki zaszywa się w płótno, wkłada kamień i do Gangesu. Czasami kamień się urwie, worek otworzy i ciało płynie sobie po powierzchni pomiędzy kąpiącymi się ludźmi.[5] - pisze autor przemykając przez hałaśliwe Indie. Pakistan przebywa w eskorcie policji, w Turcji zatrzymuje się w Adampolu, polskiej wiosce położonej wśród zalesionych gór, gdzie nad ranem pieją koguty, a wśród drzew wałęsają się dziki. Po drodze spotyka wielu ciekawych ludzi. Rozmawiając z nimi, poznaje historie, których na próżno szukać w przewodnikach.
Dariusz Oskroba żadnego z aspektów podróży nie wyróżnia. Pisze o kłopotach z załatwianiem formalności, opisuje mijane miejsca, zasłyszane opowieści. Dzieli się swoimi fascynacjami i obawami. Zapisuje osobiste refleksje i podaje fakty geograficzne czy historyczne. Sięga po historie zabawne i refleksyjne. Wspomina o zagadnieniach społecznych, kulturowych, ekonomicznych czy geograficznych. Nie unika dzielenia się osobistymi opiniami. Opisuje świat takim, jakim go widzi.
Każdemu mijanemu państwu poświęca osobny rozdział, załączając przy tym mapkę pozwalającą prześledzić trasę wyprawy. Porządek jest jednak pozorny, gdyż w rozdziały te wkrada się lekki chaos. Autor skacze z tematu na temat, i tak na przykład pisząc o Indonezji, w jednym akapicie skupia się na produkcji makaronu, w następnym przeskakuje do kwestii indonezyjskiej motoryzacji, po to by za chwilę opisywać wygląd tamtejszych miast. Nie jest to jednak na tyle irytujące, by przeszkadzało w lekturze. Tylko czasami taka nagła zmiana tematu wybijała mnie nieco z rytmu.
Dosięgnąć horyzontu zawiera wszystko to, co powinna mieścić w sobie pamiętnikarska książka podróżnika-amatora. Trochę faktów, sporo anegdot, nieco emocji i mnóstwo zdjęć. Czyta się nieźle, informacji o mijanych krajach i ich mieszkańcach jest bardzo dużo, sam autor przyznaje, że drzemie w nim dusza nauczyciela i pomiędzy wrażenia z wyprawy, ochoczo wstawia wzmianki faktograficzne. W przeciwieństwie do niedawno przeze mnie czytanej książki Stefana Czernieckiego, ta nie nie jest pisana pod wpływem emocji. Tu styl jest spokojniejszy, zdania bardziej wyważone. Zapiski te ilustruje ogromna ilość zdjęć. Co dla mnie istotne, fotografie te są podpisane, niekiedy dowcipnie, innym razem konkretnie. Ważne, że nie muszę się głowić nad tym, co przedstawiają.
W dalekie podróże człowieka popycha ciekawość albo chęć ucieczki, Dariusz Oskroba, prezes i współwłaściciel wielkiej firmy, zapracowany, żyjący w pędzie i stresie, dostrzegł, że coś mu umyka, że skupiając się wyłącznie na pracy, coś traci, coś omija. Przeczytana przez niego książka o podróży motocyklem dookoła świata, zainspirowała go do rozpoczęcia własnej wędrówki. Odzyskał spokój, stał się silniejszy fizycznie i psychicznie, zmienił swój stosunek do otoczenia. Może tym razem jego historia kogoś zainspiruje i już niedługo przeczytamy zapis kolejnej motocyklowej wyprawy w nieznane?
Waltzing Matilda (wyk. Slim Dusty)
jeden z najbardziej znanych australijskich utworów;
w 1977 roku zajął drugie miejsce w referendum dotyczącym wyborów hymnu Australii
---
[1] Dariusz Oskroba, Dosięgnąć horyzontu, czyli motocyklem przez świat, wyd. Zysk i S-ka, 2011, s.5
[2] Tamże, s. 46.
[3] Tamże, s. 74.
[4] Tamże, s. 162.
[5] Tamże, s. 326.
A mnie nijak nie kręcą książki o podróżach. Jak już to chciałabym sama przeżyć, substytuty odpadają. :-) I chciałabym kiedyś wsiąść na motor. :P Oczywiście musiałabym się sama nauczyć jeździć nim, bo chyba nie ma nikogo, komu byłabym w stanie zaufać w tej kwestii. :P
OdpowiedzUsuńNa motor też bym chciała, ale takie podróże to nie dla mnie. Po dziesięciu kilometrach płakałabym, że za zimno, za gorąco, że deszcze, że słońce i w ogóle ja chcę do domu. =)
UsuńOk, nie jadę z Tobą. :P
UsuńZupełnie nie rozumiem dlaczego. :P
UsuńMnie podobnie jak Black Knight'a nie interesuje tematyka podróży w książkach. Nie wiem, czemu, ale wolę poczytać coś co mnie wbije w kanapę ze strachu, a nie rozmyślać jak to by było pięknie sobie gdzieś pojechać w siną dal :D. Także nie, dziękuję za propozycję :P.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia!
Melon
Wbić w kanapę ze strachu? To może przeczytaj ten fragment, w którym jechali przez Bliski Wschód. :P
UsuńPodziwiam takich ludzi, którzy potrafią porzucić życie dla przygody. Ja, tak jak Ty, raczej bym się nie odważyła. Nie lubię książek podróżniczych, ale ta mnie zainteresowała!
OdpowiedzUsuńJeszcze bardziej polecam "Przez świat na rowerach w dwa lata". Świetnie się czyta. :)
UsuńJak ktoś mi kupi motocykl, to być może skuszę się też na książkę :P
OdpowiedzUsuńYhm. Na mnie nie licz. Sama szukam sponsora. :P
UsuńPrzepiękne wydanie, te zdjęcia i w ogóle. Jestem pod wrażeniem. Podziwiam autora, że potrafił się w którymś momencie obudzić :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie wydania. Cierpię okrutnie, gdy czytam książkę podróżniczą bez zdjęć, albo z kilkoma czarno-białymi fotkami.
UsuńPrzyznaje że jakoś nie ciągnie mnie do tego typu książek - może kiedyś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Mnie wręcz przeciwnie. ;)
UsuńPodziwiam takich ludzi i uwielbiam o nich czytać. Książki o osobach pełnych pasji są niezwykle inspirujące, ale z drugiej strony uświadamiają mi jak mało odwagi mam ja sama.
OdpowiedzUsuń40 000 km na motocyklu. MA-RZE-NIE!
Mam dokładnie to samo. Podziwiam, ale sama chyba bym nie potrafiła się zdobyć na taką podróż. A już sytuacja, w której ktoś odkłada przez ileś lat każdy grosz, a potem rzuca wszystko i jedzie, nie do końca wiedząc co będzie po podroży, to już w ogóle hardcore.
UsuńPrzeczytałam recenzję, jakby co :P Wspaniała sprawa! Szalenie podobają mi się motocykle (i, cóż, motocykliści:P) choć nie mam odwagi sama na motor wsiąść i pojechać, gdzie oczy poniosą. Ale jeśli Cię interesują takie wojaże, to zajrzyj na fb na stronę inka-olo.pl - Inka to moja kumpela ze studiów, Olo to jej mąż. Właśnie przemierzają Azję na tandemie. W ubiegłym roku zwiedzili w ten sposób Białoruś, dwa lata temu - Ukrainę. Ponadto przepłynęli kajakiem z Wągrowca do Bałtyku. To prawdziwi poszukiwacze przygód :) Podziwiam takich ludzi. O, mówiąc o Australii - Olo swego czasu przejechał ją wszerz... rowerem. Lubię takie historie! Chętnie się i tą powieścią zapoznam. Kochanie. ;)
OdpowiedzUsuńDobra, dobra. Pewnie tylko obejrzałaś fotki.
UsuńZajrzałam na ich stronę, faktycznie, robi wrażenie. Ciekawe jak im pójdzie wyprawa przez Azję.
Ja z kolei mam kompla ze studiów, który podróżuje stopem. W Europie był chyba wszędzie, jak na studiach opowiadał o planach złapania stopa do Chile to się śmiałam. Yhm. No, to właśnie pałęta się po Ameryce Południowej, a ostatnimi czasy zahaczył tez o Antarktydę. I już się z tego nie śmieję. :P
http://www.listyzpobocza.pl/
Kochanie. :P
Weszłam sobie na listy z Pobocza, przejrzałam pobieżnie i mam tylko jeden komentarz.
UsuńWoooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooow.
Eh moje życie jest do chrzanu.
Paluch to w ogóle jedno wielkie "wow". ;) Dogadalibyście się. :P
UsuńTia. Maruda. Już nawet nie pamiętam nazw tych wszystkich miejsc w których mieszkałaś. Są takie biedne żuczki, które nawet tyle nie przeżyły. =)
Ja chyba nie mam duszy podróżnika, ale czytać o doświadczeniach innych w tym temacie - czemu nie ;) Tym bardziej jeśli autor robi to tak sprawnie i ciekawie :)
OdpowiedzUsuńTak jak pisałam wyżej, gorąco polecam też "Przez świat na rowerach w dwa lata"
UsuńLubię książki podróżnicze i podziwiam ich autorów za odwagę, za to że zdecydowali się wyruszyć często w ciężką i niebezpieczną wyprawę. Po przeczytaniu Twojej recenzji stwierdzam, że książka Dariusza Oskroby powinna mi się spodobać. Jego podejście do różnych kwestii oraz styl pisania zachęcają;)
OdpowiedzUsuńA książkę Opaskó/Opasek czy jak tam się ich nazwisko odmienia, czytałaś? Ci dla odmiany zasuwali dookoła świata na rowerach. Też fajne. Nawet fajniejsze.
UsuńTym razem raczej nie dla mnie:)
OdpowiedzUsuńBywa i tak. ;)
UsuńLubię tego typu książki. Z tą się nie zetknęłam, ale będę o niej pamiętać:)
OdpowiedzUsuńA czytałaś coś ciekawego w podobnym stylu?
UsuńWiesz, może niekoniecznie w stylu podróży na motorze, ale z ogólnie podróżniczych gorąco polecam "Duchy dżungli" Janusza Kaszy, świetna książka. Mam też w planach "Byle dalej. W 888 dni dookoła świata" Marty Owczarek i Bartłomieja Skowrońskiego.
UsuńDzięki. Ogromnie lubię książki tego typu (motor nie jest konieczny ;), a tych tytułów w ogóle nie znam.
UsuńBiznesmen, który wyrywa się z sideł korporacji i udaje w wielką podróż? Czemu nie! Tytuł już zanotowałam, mam nadzieję, że lekki chaos w poszczególnych rozdziałach nie będzie mi bardzo przeszkadzał.
OdpowiedzUsuńOlać lekki chaos. W końcu sama podróż też nie przebiegała idealnie według planu, więc wszystko pasuje. =)
UsuńTym razem jednak nie jestem zainteresowana samą książką, więc nie będę jej szukała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nie lubisz podróży czy motocykli? ;)
UsuńOoooo coś dla mnie :) sama boje się motocykli z osobistych przyczyn, ale przecież podczas lektury nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo :D
OdpowiedzUsuńZ siodełka nie spadniesz, paliwa nie zabraknie, nic tylko czytać. ;)
UsuńNie odważyłabym się na coś takiego. W ogóle na tak daleką podróż, w takiej samopaśnej formule. A tak z innej strony to był dość... oryginalny pomysł na środek transportu. Samochody, rowery, własne stopy, ale o motocyklu jeszcze nie słyszałam. Ogółem uwielbiam te maszyny. Piękne, mechaniczne rumaki. Marzę o tym, by kiedyś zrobić prawko. Samochody mnie tak nie jarają i mają za dużo pedałów i guziczków :P
OdpowiedzUsuńPrzez ciebie mam coraz większą ochotę na książki podróżnicze. Szkoda tylko, że nie mam skąd wytrzasnąć tych konkretnych, które mnie interesują. Grrr.
Pocieszę Cię, że ze znalezieniem tych konkretnych też mam problem, więc często czytam co mi w ręce wpadnie. ;)
UsuńOj, motorem też bym chciała jeździć, więc Cię rozumiem. Mnie samochody też nie kręcą.
Ja nie, bo się irytuje, że nie ma tego co chce, więc w ramach buntu idę do moich ukochanych regałów z fantastyką :P
UsuńNa razie jestem na etapie proszenia/błagania/błagania na kolanach kumpla, żeby mnie przewiózł, ale ma opory. Zastanawiam się jak ja w przyszłości zdam egzamin na prawo jazdy. A zdać muszę, bo jedyne auto, którym się jaram to Toyota Yaris i jak jej nie będę posiadać to nie odżałuje. No... Jeszcze Opel Tigra, ale tu cena zabija.
To te same regały, które ja zwykle omijam. ;)
UsuńJa bym tam mogła się przemieszczać najwyżej New Beetlem. :P
Uwielbiam książki podróżnicze, więc i tę przeczytam z prawdziwą przyjemnością, a autora podziwiam i zazdroszczę odwagi.
OdpowiedzUsuńJest co podziwiać, taka trasa to nie byle co. Pustynna Australia, szalone Indie, niebezpieczny Bliski Wschód. Za nic bym się nie odważyła. =)
Usuń