Martyna Wojciechowska Automaniaczka. Od rometa do rajdu Dakar Wyd. G+J RBA 2011 360 stron |
Odkąd pamiętam, byłam wychowana w przeświadczeniu, że... mogę wszystko. Że cokolwiek zapragnę w życiu robić - być przedszkolanką, stomatologiem, zawodowym żołnierzem albo sprzedawać zapiekanki w budce koło przystanku autobusowego - moi rodzice to zaakceptują[1] - pisze Martyna. Podczas gdy rówieśniczki autorki bawiły się lalkami, odgrywały role matek i żon, ona spędzała wolne chwile w warsztacie samochodowym ojca. Pachniało tom smarem i benzyną i było strasznie głośno od huku młotów uderzających o blachy, które w ten sposób, metodą chałupniczą, prostowano. Ale mnie, kilkuletniej wówczas dziewczynce, to zupełnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie![2] Zamiast bawić się pluszowymi misiami czy lalką Barbie, Martyna dzierżyła w ręce klucze i kombinerki. Miejsce bajek o księżniczkach i królewiczach zajęły opowieści o rajdach i motocyklach. Dziewczynka szybko zaczęła marzyc o tym, że kiedyś sama będzie śmigała na hałaśliwych jednośladach.
Jedenastoletnia Wojciechowska robiła co mogła, by uzbierać fundusze na zakup motorynki. W tym wieku ma się jednak niewiele możliwości zarabiania, ale przecież dla chcącego... Tak się jednak złożyło, że w tamtym okresie uczęszczała na prywatne lekcje angielskiego. Plan był prosty. Wystarczyło co jakiś czas opuścić którąś z lekcji, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze upchać w śwince-skarbonce. Choć sprawa szybko się wydała, cel został osiągnięty. Rodzice dołożyli się do zakupu jednośladu i tak oto Martyna stała się właścicielką Rometa. Z biegiem lat w garażu pojawiały się coraz to nowsze i szybsze maszyny. Bo Martyna, w właściwie Marta, uwielbia prędkość. Opisy szaleństw na dwóch kółkach autorki i jej znajomych przyprawiają o dreszcze. Przyjemnie się czyta o tych zwariowanych eskapadach, choć nie brak i smutnych aspektów motoryzacyjnej pasji. Wielu kolegów Wojciechowskiej nie dożyło publikacji jej książki...
By zarobić na swą pasję Martyna chwytała się różnych zajęć. Przez pewien czas była modelką, choć szybko doszła do wniosku, że wdzięczenie się przed obiektywem i wieczne odchudzanie nie jest jej wymarzonym scenariuszem na życie. Kiedyś znajdę się na okładkach tych wszystkich magazynów, o których marzą modelki. Ale nie dlatego, że wyglądam tak czy inaczej, ale dlatego kim jestem.[3] - powiedziała rzucając pracę. Były to słowa prorocze, ale do sukcesu droga była daleka, a na dodatek wyboista, szutrowa, piaszczysta, błotnista i w niczym nie przypominająca wygodnych, niemieckich autostrad. Po drodze był Automaniak, magazyn motoryzacyjny, z którym nie łatwo było się przebić w telewizyjnym świecie, medialny szum wokół "Big Brothera" czy wymagająca praca w roli rzecznika prasowego. Na dodatek kobiecie nie było łatwo zaistnieć w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
W końcu nadszedł rok 2002, a w raz z nim największy sprawdzian siły, determinacji, umiejętności organizacyjnych, nawigacyjnych oraz kierowania pojazdem terenowym. Martyna Wojciechowska wraz z kierowcą i pilotem rajdowym Jarkiem Kazberukiem zgłosiła się do rajdu Paryż-Dakar.
Opis zmagań z trudną trasą tego najsłynniejszego, ale i najtrudniejszego rajdu to coś, czego streścić się nie da i czego streszczać się nie powinno. Po prostu trzeba wziąć książkę do ręki, wraz z Martyną i Jarkiem wsiąść do samochodu, przemierzyć niegościnną Saharę i spróbować sobie wyobrazić jakie piekło przechodzą ci, którym zamarzył się udział w tym niezwykle trudnym wyzwaniu.
Książka jest pięknie wydana, bardzo bogata w fotografie, te z rodzinnego archiwum Wojciechowskich oraz te późniejsze, z czasów Automaniaka i rajdu Paryż-Dakar. Całość napisana jest bardzo przystępnie i nawet jeśli motoryzacja nie leży w sferze Waszych zainteresowań, nie będziecie mieli problemu ze zrozumieniem treści. Na większość tekstu składają się anegdoty, historie, relacje autorki. Technicznych terminów jest niewiele, a jeśli już się jakiś pojawi, wyjaśniany jest w sposób zrozumiały nawet dla kompletnego laika. Takiego jak ja, na przykład. Martyna potrafi pisać o swej pasji w taki sposób, że czytam jej teksty z zainteresowaniem nawet wtedy, gdy owa pasja kompletnie nie pokrywa się z moimi zainteresowaniami.
Podziwiam autorkę od dawna. Za siłę, determinację, charyzmę. Za to, że się nie poddaje, że uparcie dąży do celu. Po prostu wierzę, że trzeba mieć odwagę marzyć i mieć odwagę realizować swoje marzenia. Ba! Trzeba mieć odwagę czasem pójść pod prąd. Nawet gdy się później okazuje, że człowiek zrobił głupio...[4] Historia Martyny jest najlepszym dowodem na to, że nie są to słowa rzucone na wiatr.
Jedenastoletnia Wojciechowska robiła co mogła, by uzbierać fundusze na zakup motorynki. W tym wieku ma się jednak niewiele możliwości zarabiania, ale przecież dla chcącego... Tak się jednak złożyło, że w tamtym okresie uczęszczała na prywatne lekcje angielskiego. Plan był prosty. Wystarczyło co jakiś czas opuścić którąś z lekcji, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze upchać w śwince-skarbonce. Choć sprawa szybko się wydała, cel został osiągnięty. Rodzice dołożyli się do zakupu jednośladu i tak oto Martyna stała się właścicielką Rometa. Z biegiem lat w garażu pojawiały się coraz to nowsze i szybsze maszyny. Bo Martyna, w właściwie Marta, uwielbia prędkość. Opisy szaleństw na dwóch kółkach autorki i jej znajomych przyprawiają o dreszcze. Przyjemnie się czyta o tych zwariowanych eskapadach, choć nie brak i smutnych aspektów motoryzacyjnej pasji. Wielu kolegów Wojciechowskiej nie dożyło publikacji jej książki...
Fotografia fotografii, a na niej dumna posiadaczka jednośladu |
By zarobić na swą pasję Martyna chwytała się różnych zajęć. Przez pewien czas była modelką, choć szybko doszła do wniosku, że wdzięczenie się przed obiektywem i wieczne odchudzanie nie jest jej wymarzonym scenariuszem na życie. Kiedyś znajdę się na okładkach tych wszystkich magazynów, o których marzą modelki. Ale nie dlatego, że wyglądam tak czy inaczej, ale dlatego kim jestem.[3] - powiedziała rzucając pracę. Były to słowa prorocze, ale do sukcesu droga była daleka, a na dodatek wyboista, szutrowa, piaszczysta, błotnista i w niczym nie przypominająca wygodnych, niemieckich autostrad. Po drodze był Automaniak, magazyn motoryzacyjny, z którym nie łatwo było się przebić w telewizyjnym świecie, medialny szum wokół "Big Brothera" czy wymagająca praca w roli rzecznika prasowego. Na dodatek kobiecie nie było łatwo zaistnieć w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
W końcu nadszedł rok 2002, a w raz z nim największy sprawdzian siły, determinacji, umiejętności organizacyjnych, nawigacyjnych oraz kierowania pojazdem terenowym. Martyna Wojciechowska wraz z kierowcą i pilotem rajdowym Jarkiem Kazberukiem zgłosiła się do rajdu Paryż-Dakar.
Opis zmagań z trudną trasą tego najsłynniejszego, ale i najtrudniejszego rajdu to coś, czego streścić się nie da i czego streszczać się nie powinno. Po prostu trzeba wziąć książkę do ręki, wraz z Martyną i Jarkiem wsiąść do samochodu, przemierzyć niegościnną Saharę i spróbować sobie wyobrazić jakie piekło przechodzą ci, którym zamarzył się udział w tym niezwykle trudnym wyzwaniu.
Książka jest pięknie wydana, bardzo bogata w fotografie, te z rodzinnego archiwum Wojciechowskich oraz te późniejsze, z czasów Automaniaka i rajdu Paryż-Dakar. Całość napisana jest bardzo przystępnie i nawet jeśli motoryzacja nie leży w sferze Waszych zainteresowań, nie będziecie mieli problemu ze zrozumieniem treści. Na większość tekstu składają się anegdoty, historie, relacje autorki. Technicznych terminów jest niewiele, a jeśli już się jakiś pojawi, wyjaśniany jest w sposób zrozumiały nawet dla kompletnego laika. Takiego jak ja, na przykład. Martyna potrafi pisać o swej pasji w taki sposób, że czytam jej teksty z zainteresowaniem nawet wtedy, gdy owa pasja kompletnie nie pokrywa się z moimi zainteresowaniami.
Podziwiam autorkę od dawna. Za siłę, determinację, charyzmę. Za to, że się nie poddaje, że uparcie dąży do celu. Po prostu wierzę, że trzeba mieć odwagę marzyć i mieć odwagę realizować swoje marzenia. Ba! Trzeba mieć odwagę czasem pójść pod prąd. Nawet gdy się później okazuje, że człowiek zrobił głupio...[4] Historia Martyny jest najlepszym dowodem na to, że nie są to słowa rzucone na wiatr.
Wspólne czytanie jest fajne ;) |
---
[1] Martyna Wojciechowska, Automaniaczka. Od rometa do rajdu Dakar, wyd. G+J RBA, 2011, s. 21.
[2] Tamże, s. 29.
[3] Tamże, s. 124.
[4] Tamże, s. 353.
Wspaniała historia. Również podziwiam Wojciechowską za determinację w dążeniu do celu. Fajnie czytać o ludziach, którzy mają odwagę spełniać marzenia.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jaka byłam zdziwiona, gdy przeczytałam w "Gringo..." Cejrowskiego, że wystarczy sprzedać lodówkę i spakować plecak, by przeżyć przygodę. Jego również podziwiam, bo wiem, że sama nigdy bym się na to nie odważyła. Za bardzo cenię sobie poczucie bezpieczeństwa.
To oczywiście ja Ci napisałam, tyle, że zapomniałam, że jestem z bloga wylogowana :)
UsuńSłynne "sprzedaj lodówkę i jedź!". ;)
UsuńTeż brak mi odwagi i chyba za wygodna jestem na takie eskapady. Na szczęście nie wszyscy są tacy. Mój kolega ze studiów od lat podróżuje stopem. Obecnie pałęta się gdzieś po amazońskiej dżungli. To się nazywa życie! ;)
Wow, podziwiam! Znam osobę, która sprzedała auto, by wyjechać do Peru :) Ja uwielbiam podróże małe i duże, ale lubię sobie wszystko zorganizować i podążać wyznaczonym szlakiem, choć jak mam więcej czasu zawsze włóczę się bez celu i wczuwam się w klimat. Wiadomo jednak, że na klasycznych weekendówkach, gdzie się lata od zabytku do zabytku, nie ma zbyt wiele czasu, by po prostu być w danym miejscu.
UsuńMam tak samo. I bardzo nie lubię jak mi coś te plany krzyżuje. Wypady "na dziko" są zdecydowanie ponad moje siły. Nawet po Polsce. A co dopiero gdzieś tak, gdzie można liczyć tylko na siebie i uczynnych obcych, którzy na dodatek często porozumiewają się w zupełnie innym języku.
UsuńJakbyś miała ochotę, to tu jest stronka mojego kumpla: http://www.listyzpobocza.pl/ Nowe wpisy pojawiają się dość rzadko, ale cóż - trudno się dziwić. :P
haha :P no faktycznie trudno :)na pewno będę zaglądać, bo chętnie czytam blogi podróżnicze.
UsuńW ogóle to chciałabym całą Europę zjechać i Amerykę Południową :) I wczasy na Karaibach raz w życiu, by się przydały :) Dobrze pomarzyć...
Cytując Wojciechowską wręcz "trzeba mieć odwagę marzyć i mieć odwagę realizować swoje marzenia." ;)
UsuńMam nadzieję, że Ci się uda i dla odmiany to Twoje relacje z podróży będę mogła poczytać. :)
Do tego byłyby mi potrzebny worek pieniędzy, bo jestem wygodna :P Ale może kiedyś wygram w totka, to poczytasz:) A Ty gdzie, poza Hiszpanią oczywiście, chciałabyś się wybrać?
UsuńMi by wystarczyło pół worka. Zadowoliłabym się czymś mniej wygodnym, ale za to z dużą ilością zwiedzania.
UsuńPffff... Dłuuugo by wyliczać. Ale skoro już sobie bujamy w obłokach... ;)
Marzy mi się Australia, Tajlandia, Angkor i tak jak Tobie, Ameryka Południowa. I cała masa innych miejsc. :P
Amgkor w googlu wygląda bajecznie! Szkoda tylko, że ma taką historię... W każdym razie dopisuję do listy :)
UsuńFajnie mi się z Tobą pomarzyło :) ale teraz spadam, bo mój Luby chce "Dextera" już oglądać :)
To może kiedyś wpadniemy na siebie w Kambodży? :P
UsuńTeż się będę zbierać. Może nawet na "Dextera", bo niedawno z moim lubym zaczęliśmy oglądać pierwszy sezon. :P
Martyna Wojciechowska to idealny wzór do naśladowania :) Nie ma chyba rzeczy, której ta kobieta w życiu nie próbowała...
OdpowiedzUsuńAle Twój kot ma oczyska! :D
Nawet jeśli jest, to za chwilę Martyna sobie to uświadomi i na pewno to zmieni. :P
UsuńA spojrzenie mówi: "czy mogłabyś przestać męczyć kota zdjęciami i wreszcie coś mu poczytać?" :P
Uwielbiam Wojciechowską i byłam przeogromnie szczęśliwa, gdy w końcu udało mi się zdobyć "Automaniaczkę", którą jestem zachwycona. Świetna książka o pasji i dążeniu do spełnienia marzeń :)
OdpowiedzUsuńA ostatnie zdjęcie jest mega! Cudny kot ;)
Pozdrawiam!
Znam to szczęście, bo cieszyłam się podobnie. Co prawda książka z biblioteki, ale kiedyś na pewno będę ją miała na własność.
UsuńKotu nie przekażę. Jeszcze zadrze z dumą nos do góry i każe sobie płacić za sesje świeżą rybką. :P
Nie czytałam niczego autorstwa Wojciechowskiej, ale szczerze jej zazdroszczę pasji, przebojowości, różnorodnych zainteresowań.
OdpowiedzUsuńTo przeczytaj koniecznie. :)
UsuńZ książek Martyny o Martynie polecam "Przesunąć horyzont", a z pozostałych... wszystkie pozostałe. ;)
"Automaniaczka" ciagle przede mna, ciesze sie wiec, ze ta ksiazka tak cie urzekla, licze na podobne wrazenia. Z jej ksiazek bardzo, ale to bardzo podobala mi sie "Przesunac horyzont".
OdpowiedzUsuńMi też! Ta książka jest w pewnym sensie podobna, tylko przedmiot fascynacji się zmienił. ;)
UsuńMnie się nawet nie chce czytać o takich wysiłkach. Rany. Time to die. I to prowadzi do smutnego pytania, ile jestem w stanie poświęcić, żeby robić to, co kocham?
OdpowiedzUsuńTia. Od samego czytania można dostać zadyszki. ;)
UsuńDlaczego smutnego? Przecież nie musisz znać odpowiedzi już teraz.
No żebyś wiedziała. Jestem leniwcem nawet umysłowym. :P
UsuńW sumie, masz rację. Mogłam też nie chodzić na korki z angielskiego i odkładać kasę na obiektyw. ;-)
To się nazywa hibernacja, misiu. :P
UsuńEee... Angielski przyda Ci się przy czytaniu zagramanicznych instrukcji obsługi super sprzętu. ;)
Z tym podróżowaniem w kobiecym wydaniu, w dodatku w pojedynkę, nie jest wcale tak łatwo. Na kobietę czeka więcej niebezpieczeństw, niż na mężczyznę, taki jest świat. Tym bardziej podziwiam kobiety takie, jak Martyna. Chciałabym mieć tyle odwagi i determinacji w dążeniu do celu:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Nie wiem czy więcej, ale z pewnością jest jej trudniej ze względu na gorsze warunki fizyczne.
UsuńTeż podziwiam takie kobiety, a Martynę chyba najbardziej. Duże wrażenie zrobiła też na mnie Basia Meder, emerytka która samotnie zwiedza świat. Co prawda jej książki "Babcia w Afryce" i "Babcia w pustyni i w puszczy" średnio mi się podobały, ale sama autorka wydaje mi się świetną osobą.
Lubie Martynę, więc chciałabym przeczytać te książkę :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnej lektury. :)
UsuńPodziwiam Martynę Wojciechowską za jej pasję i osobowość. To wspaniała kobieta. A książkę bardzo chętnie poznam.
OdpowiedzUsuńO tak. Podpisuję się pod tym obiema łapami. Niesamowita postać.
UsuńNie interesuję się motoryzacją, ale lubię Martynę Wojciechowską i sposób, w jaki opowiada różne historie. Z tego względu chętnie przeczytam tę książkę, jeśli natrafię na nią w bibliotece;)
OdpowiedzUsuńCo do Corela - rzeczywiście jest nieco skomplikowany.. Muszę zrobić w nim kalendarz na 2013 r. (w ramach zaliczenia przedmiotu Multimedia) i ogólnie nauczyć się obsługi, bo będę miała egzamin praktyczny. Brzmi ciekawie, ale...;)
Ja też. Jestem z tych, którzy rozmawiając o samochodach zwykle skupiają się na jego kolorze. :P
UsuńBardzo ciekawie, bo to świetny program, w którym można zrobić cuda. Oczywiście o ile się wie jak. I tu zaczynają się schody. Wiem coś o tym. :P
Zresztą to samo mam z Photoshopem. =)
Podziwiam jej pasję i taką wewnętrzną siłę, która pozwala jej osiągać kolejne cele. Motoryzacja niespecjalnie mnie interesuje, ale w takim wykonaniu mogłabym się skusić ;)
OdpowiedzUsuńSkuś się koniecznie. :)
UsuńCzyta się naprawdę dobrze, bo tak jak pisałam, Martyna skupia się głównie na swoich przeżyciach a nie na technicznych nudziarstwach. ;)
Bardzo ją lubię. Jest jedną ze znanych osób, którym się nie pomieszało w głowie.
OdpowiedzUsuńO tak, to fakt. W ogóle podziwiam ją za to w ilu dziedzinach się udziela. I ogromnie mi się podoba to, że na jej profilu na FB zawsze coś się dzieje, że dzieli się ciekawostkami ze świata, cząstkami swego życia prywatnego. Nie wiem na ile sama prowadzi ten profil, ale sam fakt, że taka stronka istnieje, już dużo znaczy.
UsuńMartyna Wojciechowska jest niesamowitą kobietą, bardzo ją podziwiam. Książkę oczywiście przeczytałabym z wielką chęcią :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z pierwszym zdaniem i popieram to drugie. ;)
UsuńUwielbiam ją jako postać, choć czasem podczas jej programów telewizyjnych, czułem lekki zawód, bo tak jakby krzywdziła swój wizerunek. Jednak zawsze ma wspaniałe historie i pokazuje siebie, jaką twardą i ciekawą kobietę;) Jest też ładna:P
OdpowiedzUsuńKrzywdziła wizerunek? Rozwiń temat. :)
Usuń